Świat przeciwko nam, nie boję się, bo
Jestem niezniszczalna.
Benjamin - Unbreakable
*
Gdyby zamknąć oczy, Theodora mogłaby ulec wyobrażeniu, że znajduje się nie pod dominującą nad niemiecką miejscowością Vogtland-Areną, która swoimi rozmiarami wywierała na niej wrażenie nie dużo większe niż skocznia do big air, a na swoich zawodach w Park City czy Veysonnaz. Kibice wymachujący flagami i transparentami, wymalowane twarze, gwar rozmów i śmiechów przywodziły jej na myśl cieszące się coraz większą popularnością konkursy w snowboardzie, co wywoływało dziwny ucisk w brzuchu, a dłoń mimowolnie zaciskała się kuli, z którą wciąż nie mogła się rozstać, chociaż wymagała tego od niej jej nowa praca. Z drugiej strony na usta cisnął jej się uśmiech – w oczach kryło się dużo żalu i rozczarowania, ale w gruncie rzeczy już zawsze miały przeważać przyjemne wspomnienia, rozpromieniające jej twarz.
Hałas przybrał na sile, gdy na belce zasiadł ostatni zawodnik. Morze niemieckich flag rozkołysało się, kiedy kilka sekund po zapaleniu się zielonego światła powietrze przecięła idealnie ułożona na nartach sylwetka Severina Freunda. Chociaż Thea na skokach nie znała się jeszcze tak dobrze, jak najwierniejsi kibice, musiała przyznać, że ta próba na odległość ponad stu trzydziestu pięciu metrów była imponująca i zasłużenie zwycięstwo w konkursie drużynowym odniosła reprezentacja Niemiec.
Odwróciła się w stronę świętujących trzecie miejsce Austriaków i z pełnym politowania uśmiechem pokręciła głową. Przybiła piątkę Manuelowi, zbiła żółwika ze Stefanem i pozwoliła Michaelowi się mocno uściskać. Gregor obdarzył ją przelotnym spojrzeniem i – by zachować pozory przyzwoitości – kiwnęli sobie głowami. Lada moment miała rozpocząć się dekoracja, dlatego kiedy skoczkowie poprawiali zawieszone na szyjach gogle i naciągali na uszy poprzekrzywiane czapki, odstawiła na bok kulę i sięgnęła po dwie pary nart. Jedne z nich wcisnęła w ręce Krafta, który w podzięce wyszczerzył do niej swoje wiewiórcze zęby. Natomiast drugie – ku niezadowoleniu obydwojga – należały do Schlierenzauera. Ściągnęła brwi, podając mu je bez słowa, co zostało skwitowane prychnięciem zarezerwowanym tylko dla jej uszu. Wywróciła oczami w tej samej chwili, w której skoczek wykrzywił usta w niezadowolonym grymasie.
Od początku pobytu w Klingenthal toczyli cichą wojnę na spojrzenia i lekceważące zachowania. Thea, dla dobra całej drużyny, której częścią chciała się poczuć, nie wdawała się w żadne dyskusje oraz zręcznie unikała tematu Soczi i ich kłopotliwej przeszłości. Gregor odwdzięczał się tym samym, chociaż po piątkowych kwalifikacjach niemalże stracił nad sobą panowanie, gdy odważyła się zwrócić mu uwagę po tym, jak została znokautowana przez jego narty. Każdy z członków austriackiej ekipy wyczuwał sztuczność ich relacji, jednak nikt nie zamierzał między nich wchodzić, dopóki swoim zachowaniem nie szkodzili wszystkim dookoła. Theodora zdawała sobie sprawę, że Michael jako jedyny orientował się w sytuacji, ale pomimo tego taktownie nie poruszał przy niej tego tematu, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Nie wątpiła, że ta tykająca bomba, jaką razem ze Schlirenzauerem tworzyli, miała wybuchnąć prędzej niż później, ale miała nadzieję, że zdąży się do tego przygotować i będzie w stanie ochronić siebie przed zranieniem i osoby z ich otoczenia przed poznaniem prawdy. Dla dobra jej i Gregora.
Gdy wybrzmiały ostatnie takty niemieckiego hymnu, a tłum kibiców ponownie zaczął wiwatować, wróciła do austriackiego domku. Ze skupieniem zaczęła układać w torbie żelazka i smary, a także sprzęt do polerowania i cyklinowania. Po kilku minutach dołączył do niej Mathias i razem, w całkowitej ciszy, pochowali imadła oraz narzędzia potrzebne do odtworzenia struktury ślizgu. Kiedy zamykała suwak walizki, do środka weszli pozostali członkowie drużyny, z zadowolonym Gregorem na czele. Thea uniosła brwi, zaskoczona jego nietypowym zachowaniem, ponieważ tuż po swoich skokach nie był równie szczęśliwy, i posłała pytające spojrzenie Michaelowi, ale w odpowiedzi uzyskała jedynie wzruszenie ramion.
- Hej, Thea, to nasze podium to trochę twoja zasługa, wiesz? – zawołał od progu Stefan. – Narty jechały całkiem zgrabnie, więc chyba na to zasłużyłaś – kontynuował i nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Kraft wcisnął w jej dłonie drewnianego narciarza.
- Dzięki, wiewiórko – odparła ze śmiechem i w wyrazie wdzięczności naciągnęła mu na oczy niebieską czapkę.
- Ej! – zaperzył się i chciał odpowiedzieć tym samym, ale przerwał im trener, zarządzając powrót do hotelu.
Wdała się w cichą pogawędkę z Manuelem, gdy pomagała mu włożyć do pokrowca jego narty oraz buty.
- Ale zgól ten koper, synu. Wyglądasz paskudnie – odważyła się w końcu powiedzieć. Nosiła się z tym zamiarem od czwartku, gdy po raz pierwszy spotkała Fettnera i nadarzyła się idealna okazja, gdy wspólnie naśmiewali się z krzaczastych brwi Freitaga.
Skoczek spojrzał na nią z wyrzutem.
- W ogóle nie masz racji.
- A ty poczucia estetyki – odparła ze złośliwym uśmiechem.
Manuel wywrócił oczami.
- Zajmij się swoimi kłakami – mruknął i wymownie trącił palcem wystające spod jej czapki poplątane włosy.
Prychnęła ze śmiechem, kręcąc z politowaniem głową i chwyciła swoją kulę. Przez jedno ramię przewiesiła torbę z czyimiś narciarskimi butami, a do ręki wzięła skrzynkę z drobnymi narzędziami. Wciąż rozbawiona urażoną miną Fettnera, opuściła budynek, by załadować rzeczy do podstawionego samochodu. Pech chciał, że gdy wracała po kolejną część sprzętu, w progu wpadła na Gregora. Uśmiech w ułamku sekundy spełzł z jej twarzy. Przez kilka długich sekund mierzyli się spojrzeniami i żadnemu z nich duma nie pozwalała na odwrócenie wzroku.
Thea mimowolnie zmarszczyła czoło i ściągnęła brwi, mrużąc przy tym oczy. Nie spodziewała się, że kiedy ponownie będzie tak przenikliwie obserwowana przez Schlierenzauera, zjeżą się wszystkie włosy na jej ciele. Dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa i nie do końca była świadoma tego, jak udało jej się powstrzymać drżenie ramion. Skoczek wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu, dostrzegłszy pąsowiejące policzki Theodory, przez co nabrała ogromnej ochoty, by wymierzyć mu solidny cios i zetrzeć z jego twarzy wyprowadzający ją z równowagi grymas. Zamiast tego zacisnęła dłonie w pięści i chrząknęła.
- Możesz się przesunąć? – wycedziła przez zęby, siląc się na stosunkowo uprzejmy ton.
- Nieszczególnie – wzruszył ramionami, nie przestając uśmiechać się w ten denerwujący sposób. – To ty mi stoisz na drodze – dodał, wymownie unosząc rękę, w której trzymał torbę ze sprzętem.
- Kobietom się ustępuje.
- Dlatego nie czuję potrzeby, by robić ci miejsce.
- Jakiś czas temu byłam dla ciebie stuprocentową kobietą – zauważyła z podłym uśmiechem.
- Musiałem chwilowo stracić gust albo wzrok, albo jedno i drugie.
- Czasami mam ochotę cię rozszarpać. – Ściągnęła usta w linię i nadal próbowała zabić go wzrokiem.
– Serio? – zaskoczony aż uniósł brew. – Tylko czasami? – parsknął śmiechem.
Zachowywał się zupełnie inaczej niż chociażby po ich przyjeździe do Klingenthal, co zupełnie wytrącało Theę nie tylko z równowagi, ale i wszystkie możliwe argumenty z jej ręki. Obiecała sobie, że ich konflikt nie będzie miał wpływu na atmosferę w drużynie, dlatego gdy za plecami Gregora stanął Kofler z kolejnymi walizkami, musiała powstrzymać cisnącą się na język ripostę i przełknąć gorycz porażki. Zrobiła krok w bok, ustępując skoczkom miejsca, ale nie mogła się powstrzymać i zachowując się wyjątkowo dziecinnie, niemalże cały ciężar ciała oparła na kuli i podstawiła Schlirenzauerowi zdrową nogę. Austriak potknął i niewiele brakowało, by w wyjątkowo imponujący sposób zarył twarzą w zmrożoną ziemię. Gdy złapał równowagę, gwałtownie odwrócił się w jej stronę z mordem w oczach, na co wzruszyła ramionami z niewinnym uśmiechem i pospiesznie zniknęła we wnętrzu domku, odprowadzana przez śmiech Andreasa, rozbawionego nieporadnością młodszego kolegi.
Nigdy nie pozwolę ci odejść,
Więc chwyć moją rękę
I pokaż mi, że jesteś niezniszczalna.
*
Siedzieli naprzeciwko siebie. On cały czas uparcie przypatrywał się jej twarzy, szukając w niej jakiejkolwiek – nawet najmniejszej – zmiany. Ona zaś od kilku minut skutecznie unikała jego spojrzenia. Dłońmi obejmowała kubek z apetycznie pachnącym kakao i wyglądała przez okno na pogrążone w mroku Klinghental. Z trudem powstrzymywała się od zerknięcia w jego stronę, by przekonać się, czy miała słuszność, sądząc, że jest zirytowany jej zachowaniem, ale wiedziała, że ta chwila słabości nie umknęłaby jego uwadze i byłaby stracona.
Michael westchnął, gdy uniosła naczynie do ust i upiła kilka łyków napoju. Smakował jeszcze lepiej niż pachniał, dlatego jej twarz rozświetlił błogi uśmiech, gdy odstawiła kubek z powrotem na stół. A potem odwróciła głowę i spoważniała pod wpływem zatroskanego spojrzenia przyjaciela.
- Nie rób tego – poprosiła, w końcu przełamując ciszę.
Zmarszczył czoło.
- Czego?
- Nie lituj się nade mną.
- Thea…
Prychnięciem przerwała jego nieudolną próbę zaprzeczenia. Doskonale znała ten wyraz oczu, bo przez ostatnie miesiące widziała go zdecydowanie zbyt często. Trudno było ją oszukać.
- Co się stało?
Wzruszyła ramionami. Postukała paznokciami w trzymane w dłoniach szkło, zastanawiając się, co mu powiedzieć.
- Chciałam wygrać – powiedziała w końcu, wyginając usta w smutnym uśmiechu. – Chciałam wygrać tak bardzo, że zapomniałam o bezpieczeństwie.
Michael oparł przedramiona na stole i nachyliwszy się w stronę Theodory, skarcił ją spojrzeniem.
- Widziałem powtórkę. Dlaczego nie przerwałaś po tym railu? Przecież… Miałabyś jeszcze tyle okazji, by wygrać.
- Nie rozumiesz? – prychnęła, irytując się jego dociekaniem. – To moja Cardrona. Moja konkurencja. Miałam ten przejazd dopracowany w najmniejszych szczegółach, a to była tylko pęknięta rzepka. Później nawet nie czułam bólu, bo przecież szło mi świetnie, sam to przyznasz – zmusiła się, żeby się zaśmiać i zwiniętą w pięść dłonią trąciła Michaela w bark. On jednak nie odwzajemnił uśmiechu, dlatego wycofała się, speszona.
- Jesteś strasznie głupia.
- Czego ode mnie oczekujesz, Michi? Aż się przyznam, że na własne życzenie zaprzepaściłam sobie karierę? - wypowiedziawszy to, uświadomiła sobie, jak wiele w tym zdaniu było prawdy i przeraziło ją to.
Pokręcił przecząco głową, wzruszając ramionami.
- Walki, Thea. Skoro już stało się to… wszystko – machnął wymownie ręką na opartą o jej krzesło kulę – to spodziewałem się, że tak łatwo się nie poddasz. Byłem pewien, że kto jak kto, ale ty będziesz się zaharowywać na siłowni, żeby jak najszybciej wrócić do gry. Ale jesteś tutaj. To wygląda jak wywieszenie białej flagi i strasznie do ciebie nie pasuje.
Musiała przyznać, że postronny obserwator rzeczywiście mógł pomyśleć, że rezygnowała. Poddawała się. Nie mogła od nikogo oczekiwać, by domyślił się słów, które usłyszała od lekarza i tego, co czuła za każdym razem, gdy patrzyła na swoją deskę. Nie chciała o tym mówić, bo wydawało jej się, że jest na to za wcześnie, ale Michael był dla niej, odkąd się poznali. Przez dwa lata ją wspierał, po zajęciu przez nią najgorszego – czwartego – miejsca na Mistrzostwach Świata poświęcił wiele wieczorów, by ustawić ją do pionu. Był osobą, która zasługiwała na szczerość, dlatego zdecydowała się mu ją podarować.
- Moje kolano zdecydowało za mnie, Michi – powiedziała w końcu. Utkwiła spojrzenie w pustym już kubku, przekładając go z jednej ręki do drugiej, dlatego nie widziała zaskoczenia wymalowanego na twarzy Hayböcka. Musiała jednak to sprostować. – A właściwie… Ja. To ja zdecydowałam. To wszystko to faktycznie moja wina. Po pierwszym upadku miałam tylko pogruchotaną rzepkę. Po ostatnim skoku pozrywałam więzadła. Lekarz powiedział, że gdyby te urazy przydarzyły mi się pojedynczo, to byłby w stanie zrekonstruować moją nogę. Ale to za dużo. Pojawiły się komplikacje przy operacji, możliwe, że nigdy nie odzyskam pełnej sprawności, więc nawet nie mogę marzyć o powrocie na stok. Ktoś w klinice przebąkiwał o jakiś szansach, ale… To się nie wydarzy, Michi. – Pod koniec zdania głos jej się załamał, a z oczu po raz pierwszy od dawna popłynęło kilka łez. Odwróciła głowę i pospiesznie otarła je wierzchem dłoni, chociaż nie miała wątpliwości, że skoczek je zauważył. Nie pierwszy raz był świadkiem jej emocjonalnego załamania, ale za każdym razem wstydziła się swojej słabości tak samo.
- To dlatego Stefan powiedział, że masz spojrzenie kogoś, kto miał jakąś wiarę, lecz stracił ją w ułamku sekundy… - mruknął Michael, sięgając przez stół po jej dłoń, by ją mocno uścisnąć.
Pociągnąwszy nosem, odważyła się spojrzeć na skoczka i roześmiała się szczerze.
- Kraft tak powiedział? Naprawdę? – parsknęła. – Rozminął się z powołaniem, powinien zostać poetą.
Hayböck najpierw z zaskoczenia uniósł brwi, a potem jej zawtórował. Napięcie między nimi powoli się rozładowywało, gdy nie mogli się uspokoić. Za każdym razem, gdy Thea myślała, że jej rozbawienie minęło, wystarczyło, że zerknęła na przyjaciela i wszystko zataczało błędne koło.
- Michi, uspokój się – wykrztusiła w końcu, chowając twarz w dłoniach i nabierając głęboko powietrza w płuca.
- Nie mogę – przyznał szczerze. – Wyobraziłem sobie Stefana z przerzuconym przez ramię szalikiem i z piórem w ręku, to mnie przerosło.
Wyjrzała na niego zza palców i ponownie się zaśmiała.
- Bo Stefan Kraft wielkim poetą był.
Michael położył głowę na blacie stołu i zatrząsnął się od powstrzymywanego rozbawienia, ale Thea doszła do wniosku, że wyraźnie sobie nie radził, gdy niemalże spadł z krzesła. Sama otarła ciurkiem płynące po twarzy łzy i dla bezpieczeństwa odstawiła kubek po kakao poza zasięg swoim rąk.
Warto było żyć dla takich chwil, nieważne, czy współdzielonych z Probst czy z Hayböckiem. To uczucie, gdy brzuch bolał od zbyt długiego śmiechu, drętwiały mięśnie w policzkach, a umysł podsuwał coraz to głupsze obrazy, było jednym z najlepszych. Thea nie potrafiła wyobrazić sobie siebie bez uśmiechu, żartów, ironii i przyjaciół, którzy rozumieli jej – czasami dosyć specyficznie – poczucie humoru. Wiedziała, że niezależnie od tego, jak trudno będzie jej się pogodzić z zakończeniem kariery i jak mocno będzie to przeżywać, znajdą się osoby, które z samego dna wykopią jej pokłady optymizmu i przywrócą względną stabilność. W poprzednim życiu musiała się całkiem nieźle przysłużyć, skoro w tym otrzymała najpierw bratnią duszę w postaci Claudii, a potem Michaela. Była przekonana, że z nimi ze wszystkim się w końcu upora.
Nawet z Gregorem i ciągnącą się za nimi przeszłością.
- Muszę iść. Moje kolano ma randkę z dłońmi Herberta – powiedziała w końcu, po czym skrzywiła się, gdy dotarło do niej, co właśnie powiedziała. W jej głowie brzmiało to znacznie lepiej.
- Zdradzasz mnie. Jak możesz, ty zła kobieto!
- Zastanów się, jak to o tobie świadczy.
Skoczek wyprostował się i ponownie zarechotał. Wyciągnął rękę, żeby potargać – będące i tak w dosyć sporym nieładzie – włosy Thei, ale zdążyła się uchylić i obdarzyć przyjaciela nieprzychylnym spojrzeniem.
- Ani mi się waż. To, że ty pokłóciłeś się z grzebieniem, nie oznacza, że ja muszę wyglądać tak samo. Na razie.
Wstała od stołu i zabrawszy kulę, udała się na pierwszą rehabilitację z fizjoterapeutą kadry.
Próbują zburzyć moje marzenia,
Ale ten ogień wciąż płonie w moim sercu.
*
- Połóż się.
Zamiast powitania usłyszała oschłą komendę sekundę po tym, jak przekroczyła próg zajmowanego przez Herberta pokoju, który pełnił również funkcję gabinetu fizjoterapeutycznego. Posłusznie i bez żadnego szemrania wykonała polecenie, wcześniej odstawiając kulę w miejsce, w którym – jej zdaniem – miała nikomu nie wadzić. Zdjęła spodnie dresowe, pod którymi miała luźne sportowe szorty i ułożyła się wygodnie na łóżku. Podłożyła rękę pod głowę i dyskretnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Na podłodze porozrzucane leżały wałki, w kącie pokoju stała piłka, a na komodzie, która zastępowała Leitnerowi biurko, znajdował się stos papierów, taśm do tejpowania, bandaży i maści. Gdyby nie ogólny wystrój pokoju, mogłaby ulec wrażeniu, że znajduje się w jednym z gabinetów rehabilitacyjnych, do których zdążyła już przywyknąć. W jakiś niewyjaśniony dla Thei sposób, uspokoiło ją to.
Zerknęła na krzątającego się przy szafie mężczyznę. Gwałtowne, wręcz nerwowe ruchy zdradzały jego – jak przypuszczała – niezadowolenie z obowiązku jej rehabilitacji, jaki na nim spoczął, ale nie czuła wyrzutów sumienia. Prawdę mówiąc to dzięki temu, że zobowiązał się poprowadzić jej leczenie, była w tym miejscu (i też dlatego, że ojciec nie dał jej większego wyboru), więc Leitner mógł winić wyłącznie siebie i – ewentualnie – związek. Podobno karma wraca, więc musiał sobie w jakiś sposób na to zasłużyć, pomyślała jeszcze zgryźliwie i wywróciła oczami, gdy Herbert potknął się o jej trzecią nogę.
To było do przewidzenia.
- Mogłaś zupełnie na środku ją zostawić, efekt byłby taki sam – fuknął, odzyskawszy równowagę. Położył kulę na parapecie, zakasał rękawy bluzy i podszedł do łóżka, rzucając leżącej na nim Theodorze zabójcze spojrzenia.
Westchnęła lekceważąco i odwróciła wzrok, wbijając go w poplamiony sufit. Wzdrygnęła się, gdy poczuła na skórze zimno żelu, a potem silne i wprawione w swojej pracy dłonie. Pozwoliła swojemu ciału na rozluźnienie i posłuszne wykonywanie poleceń: zginała, kiedy była taka konieczność, napinała, gdy usłyszała taką komendę, przekręcała, gdy tego od niej wymagano.
I nie myślała.
Nie myślała o Claudii, która tego weekendu razem z dużą częścią kadry trenowała w Bad Gastein i szykowała się do zawodów w Montafon. Nie myślała o swojej przeszłości i przyszłości, bo była już zmęczona zastanawianiem się co by było, gdyby i co teraz będzie. Nie myślała też o Gregorze, bo wspominanie Soczi, w którym wszystko się zaczęło, było dla niej zbyt bolesne. Popełniła wiele błędów, których nie mogła cofnąć, powiedziała wiele słów, których nie umiała odwołać i chociaż w głębi duszy chciałaby wszystko wyjaśnić, wiedziała, że on również musi wyrazić chęć rozmowy z nią.
A na to się nie zapowiadało, dlatego pozwoliła sobie oczyścić głowę, zamknąć oczy i mieć nadzieję, że rehabilitacja w końcu zacznie przynosić efekty.
Kiedy powoli zaczynała przysypiać, ukołysana monotonnymi ćwiczeniami, Herbert zarządził zmianę. Odrobinę niechętnie wstała z łóżka, przetarła zaspane oczy i związała włosy na czubku głowy. Zabrała wskazany przez fizjoterapeutę dysk sensomotoryczny i położyła go obok łóżka. Postawiła na nim najpierw zdrową nogę, a następnie – z niewielkim trudem łapiąc równowagę – ostrożnie dołożyła lewą. Skrzywiła się, gdy po zachwianiu poczuła nieprzyjemne szarpnięcie i asekuracyjnie przytrzymała się ściany.
- Wiesz, co masz robić? – zapytał dosyć opryskliwym tonem Leitner, obrzucając ją powątpiewającym spojrzeniem.
Przeniosła na niego wzrok i kiwnęła głową.
- To dobrze. Jak się coś będzie działo, to masz mi natychmiast powiedzieć. Ja się muszę jeszcze zająć chłopakami – dodał z niezadowoleniem i wyszedł z pomieszczenia, by za kilka chwil wrócić z towarzyszącym mu skoczkiem.
Gdyby miała do wyboru – całować się z Ramosem, którego – jako piłkarza – szczerze nienawidziła albo podczas rehabilitacji znaleźć się w jednym pomieszczeniu ze Schlirenzauerem, bez wahania wybrałaby to pierwsze.
Gdy tylko Gregor ją zauważył, przystanął w pół kroku. Uniosła hardo brodę i nie uciekła wzrokiem, starając się zachować kamienną twarz. Współdzielił z nią radość po zakwalifikowaniu się do finału w slopestyle’u, widział jej zawód, po zajęciu ostatniego miejsca i pomagał jej przełknąć gorycz porażki, gdy nie przebrnęła przez eliminacje w half-pipe’ie. Widział już wiele jej oblicz, dlatego walczyła ze sobą, by nie zdradzić mu, jak wiele wysiłku kosztuje ją walka o powrót do sprawności. Tę walkę musiała i chciała stoczyć sama, bez świadków.
Tym razem to on pierwszy przerwał tę niemą wojnę, zmuszony przez Herberta do zajęcia miejsca na łóżku.
Trudno było zachować skupienie, kiedy główną myślą krążącą jej po głowie, była ta o znajdującym się zaledwie metr od niej skoczku. Często traciła równowagę, a poszczególne ćwiczenia wykonywała nerwowo, niedokładnie i nieregularnie. Za każdym razem, kiedy wydawało jej się, że odzyskała odpowiedni rytm, wystarczyło jedno krótkie spojrzenie na leżącego na brzuchu Gregora, by wszystko poszło na marne i musiała zaczynać od początku.
Te kilkadziesiąt minut uświadomiło jej, że Soczi tak naprawdę nigdy się nie skończyło. Mogła sobie wmawiać, że zostawiła to za sobą, mogła robić hardą minę, udawać, że wszystko od zawsze było w jak najlepszym porządku, ale takie okłamywanie samej siebie nie miało najmniejszego sensu. Popełniła błąd, pozwalając tej relacji się rozwinąć, ale jeszcze większym była decyzja o zakończeniu tego w tak niedojrzały i raniący obydwie strony sposób. Gdy w chwilach zapomnienia przyglądała się sylwetce Schlierenzauera, nieświadoma tego, że również była obserwowana, utwierdzała się w przekonaniu, że jej złośliwości i gniew miały wyjątkowo nietrwałe fundamenty. Michael miał rację, chociaż nie znał wszystkich szczegółów tej historii – ona i Gregor powinni porozmawiać, ale w tym aspekcie brakowało jej determinacji i pewności siebie, by wszystko naprostować. By przeprosić.
Czas, który wspólnie spędzili na rehabilitacji, spowodował jeszcze większy bałagan w jej myślach i wywołał ogromny ból głowy, dlatego z ulgą przyjęła decyzję o końcu zajęć. Pospiesznie ubrała dresy, chwyciła leżącą na parapecie kulę i opuściła pomieszczenie, rzucając przez ramię podziękowania Herbertowi i ostatnie, wyraźnie skonsternowane spojrzenie skoczkowi.
Musiała sobie to wszystko na nowo uporządkować.
Twój brak wiary powoduje, że czuję się żywa.
Jeśli nie wierzysz, że mogę powstać jeszcze raz,
To znaczy, że nigdy nie stałeś w tym miejscu, co ja.
*
Gwar w domku stopniowo topniał, kiedy skoczkowie pojedynczo udawali się na rozgrzewkę. Heinz podobno jeszcze przed zawodami musiał dopilnować kilku niecierpiących zwłoki spraw, drugi trener również udał się na rozruch, by dopilnować zawodników, a Mathias wytłumaczywszy się w tak pokrętny sposób, że Thea tylko lekceważąco machnęła na niego ręką, wyszedł przed piętnastoma minutami i od tamtej pory nikt go nie widział. W ten sposób została sama ze swoimi myślami i pięcioma kompletami nart do nasmarowania.
Wyjrzała przez okno. Było dosyć pochmurnie, ale nie padał ani deszcz, ani śnieg i według prognoz taka pogoda miała utrzymać się do końca dnia. Zerknęła do przygotowanej przez Mathiasa rozpiski przypuszczalnych temperatur na kilka najbliższych godzin i posiłkując się nimi oraz zebranym poprzedniego dnia doświadczeniu, wybrała ze skrzyni zestaw odpowiednich smarów. Niezbyt delikatnie przestawiła torbę Manuela, czyjąś niedbale rzuconą na ławkę bluzę odwiesiła na wiesza i sięgnęła po najbliżej stojące narty, które – o czym poinformowała ją przyczepiona do pasków kartka – należały do Stefana. Umieściła je w imadłach, założyła fartuch, zakasała rękawy kurtki i zabrała się do pracy.
Chociaż w swojej drużynie miała serwismenów, jeśli tylko pozwalały jej na to warunki i czas, lubiła sama przygotować swój sprzęt do startu. Zawsze czerpała mnóstwo satysfakcji, gdy jej deska wręcz płynęła po śniegu, a na railach i boxach miała odpowiednią przyczepność. To dlatego z ledwie dostrzegalnym, czającym się w kąciku ust uśmiechem równomiernymi ruchami – od dziobu aż do ogona – najpierw pozbyła się ze ślizgu starych smarów, wycyklinowała i odtworzyła strukturę ślizgu, a następnie naniosła smar bazowy, który miał chronić narty przed szybkim niszczeniem.
Czas mijał jej szybciej, niż się tego spodziewała, jednak nie zauważyła, kiedy w progu domku stanął Herbert. Była w trakcie rozprowadzania wcześniej dobranego do pogody środka na sprzęcie kolejnego skoczka, gdy mężczyzna oparł się barkiem o framugę i założywszy ręce na piersi, począł uważnie przyglądać się jej pewnym ruchom i skupionej twarzy. Potrzebne było wymowne chrząknięcie, by drgnęła i uniosła głowę. Zaskoczyła ją obecność Leitnera, ale postarała się, by tego nie okazać. Powróciła do pracy i dopiero po kilku kolejnych minutach, gdy ostatecznie wypolerowała ślizg należących do Koflera nart i odstawiła je obok tych należących do Krafta i Schlierenzauera, pozwoliła sobie na krótką przerwę.
- Stało się coś? – zapytała, wycierając dłonie w fartuch i ponownie zerkając na fizjoterapeutę.
Spodziewała się, że razem z Klausem będą towarzyszyć Widhoelzlowi i skoczkom w rozgrzewce przed konkursem. Zamiast tego stał naprzeciwko niej, wyginał usta w wyjątkowo niesympatycznym grymasie i cały czas taksował ją wzrokiem.
- Jeszcze nie.
To dziwne zachowanie mężczyzny było wyjątkowo nie na rękę Schneider, przez co jej poziom irytacji diametralnie podskoczył.
- Więc o co chodzi?
- To raczej ja powinienem o to zapytać, nie uważasz?
Wdech i wydech, Thea.
- Nie rozumiem. Mógłbyś sprecyzować? – poprosiła, powoli cedząc słowa.
- Ty i Schlierenzauer. – Zbystrzała. Zdecydowanie nie podobały jej się tory, na jakie zbaczała ta rozmowa. – Znacie się od Soczi?
Nieświadoma tego gestu, zacisnęła dłonie na materiale fartucha, próbując wyładować powoli kumulującą się w niej złość.
- Tak.
Kiwnął głową, wyraźnie się nad czymś zastanawiając i coś analizując.
- Nie obchodzi mnie, co się między wami wydarzyło – powiedział, jakby zauważając zdenerwowanie Theodory i próbując ją uspokoić. Skutek jednak był zupełnie odwrotny, ponieważ to zdanie tylko spotęgowało jej niepokój, ponieważ jego ton i wyraz twarzy całkowicie zaprzeczały słowom.
- Więc nie rozumiem, czemu ma służyć ta rozmowa – wtrąciła, marszcząc czoło.
- Ostrzegam cię, Schneider. – Herbert wyprostował się i zrobił dwa kroki w stronę kobiety. – Obchodzi mnie to, do czego dopiero może dojść i sugeruję, żebyś trzymała emocje na wodzy. Potrzebujemy w drużynie zdrowej atmosfery, a jesteś tu dopiero czwarty dzień i już ją zatruwasz. Zmień to – odparł opryskliwie i rzucił jej ostatnie, przeciągłe i karcące spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Chwyciła metalową szczotkę do zdejmowania smaru, która niefortunnie znalazła się pod jej ręką i rzuciła nią z całej siły w ścianę. Odbiła się z hukiem i spadła na podłogę. Thea przeklęła głośno i z bezsilności usiadła na stojącej za jej plecami ławce. Oparła łokcie na kolanach, pochyliła głowę i objęła ją ramionami. Uważała swoje zachowanie za absurdalne, ale nie potrafiła opanować emocji. Wszystko zaczynało ją przerastać.
Zerwała się z miejsca, zdjąwszy fartuch, odłożyła go na krzesło, złapała kulę i niemalże wybiegła z budynku. Pospiesznie mijała członków sztabów i reprezentantów pozostałych drużyn, przepychała się między kibicami i fotoreporterami. Chciała uciec od Leitnera, który w ciągu zaledwie kilku dni rozgryzł jej zachowanie. Ale tak naprawdę chciała znaleźć się jak najdalej od Schlirenzauera, jego ironicznego uśmiechu, doprowadzającego ją do szewskiej pasji i słów, którymi umiał otworzyć niecałkowicie zasklepione rany. A także oczu, które mówiły jej znacznie więcej, niż sam zainteresowany próbował jej na każdym kroku wmówić.
- Thea, nie pędź tak! Oboje wiemy, że z koordynacją u ciebie kiepsko – usłyszała za plecami rozbawiony głos Hayböcka. Musiał zauważyć ją, kiedy mijała Austriaków rozgrywających z Niemcami mecz piłkonogi.
- Tak samo jak u ciebie z intelektem i ci tego nie wypominam – warknęła w odpowiedzi i zamiast się zatrzymać, przyspieszyła kroku.
Nie mogła się jednak mierzyć ze skoczkiem, który obydwie nogi miał zdrowe i dobiegł do niej w kilka chwil. Zacisnął dłoń na jej ramieniu i gwałtownym szarpnięciem zmusił ją do przerwania marszu. Spojrzała na niego z furią w oczach i zrobiła krok w tył, wyrywając mu się.
- Opanuj się, Schneider i nie rób scen – fuknął, wyraźnie zirytowany jej zachowaniem.
Prychnęła lekceważąco.
- Daj mi spokój – rzuciła opryskliwie.
Zmarszczył czoło.
- Co się stało? – zapytał już znacznie łagodniej.
Poskutkowało to bezsilnym zwieszeniem ramion i cichym westchnieniem Thei.
- Właściwie to nic. Po prostu Herbert chyba się domyślił i mnie to przerasta. Myślałam, że to wszystko będzie łatwiejsze - wyjaśniła, a w jej głosie wyraźnie pobrzmiewało zniechęcenie i zawód.
- Obiecałaś, że porozmawiasz z Gregiem…
- Wiem. I to zrobię – ucięła, wywracając oczami.
Hayböck objął ją ramieniem i poprowadził z powrotem w stronę drużyny.
- Postaraj się być ponad tym wszystkim. W końcu dałaś mu porządnego kopa, od którego ucierpiało nie tylko jego ego, chyba cię nie dziwi, że teraz się tak zachowuje.
Prychnęła.
- Nie było dnia, żebym tego nie żałowała, Michi, i dobrze o tym wiesz. Nie tylko jego zraniłam. Po czyjej ty w ogóle jesteś stronie? – dodała, zirytowana.
Michael wywrócił oczami.
- Po waszej, Thea. Bardzo sobie pomogliście w Soczi i teraz też siebie potrzebujecie. Postaraj się to ogarnąć – poprosił, przyciągając ją bliżej siebie i całując ją w czubek głowy.
Przedłużyła uścisk, mocno przyciskając policzek do ramienia skoczka.
- Postaram się – obiecała, w końcu się od niego odsuwając i posyłając mu blady uśmiech.
- No, to wracaj do roboty. Nasmaruj mi porządnie narty, bo planuję dziś wygrać.
- Powodzenia – odpowiedziała z powątpiewaniem i roześmiała się na oburzoną minę przyjaciela.
Później musiała znosić wyrzuty Hayböcka, który uznał, że to przez jej chwilowe emocjonalne rozchwianie zajął zaledwie osiemnaste miejsce.
Nie wiem, co się teraz dzieje –
Wszystko, co wiem, to że się nie poddam.
Jak dobrze, że kończący się sezon był milion razy lepszy od tego rozdziału. Ze wstydu mam ochotę schować głowę w piasek, ale zależało mi na dotrzymaniu terminu. I chyba nie wycisnęłabym z tego już nic więcej.
A skoro o sezonie mowa - jakie to były dobre cztery miesiące, a ten Puchar Narodów, który jutro nasza drużyna odbierze (chyba musiałaby się stać jakaś katastrofa, żeby tak się nie stało), będzie idealnym zwieńczeniem. Jestem dumna z chłopaków, wykonali kawał świetnej roboty, wszyscy na to zasłużyli! I jestem dumna z Grega, bo wrócił.
Następny jak się napisze.