25 marca 2017

2. fire that keeps burning in my heart

Wykrzykuję to na dachu:
Świat przeciwko nam, nie boję się, bo
Jestem niezniszczalna.

Benjamin - Unbreakable

*

Gdyby zamknąć oczy, Theodora mogłaby ulec wyobrażeniu, że znajduje się nie pod dominującą nad niemiecką miejscowością Vogtland-Areną, która swoimi rozmiarami wywierała na niej wrażenie nie dużo większe niż skocznia do big air, a na swoich zawodach w Park City czy Veysonnaz. Kibice wymachujący flagami i transparentami, wymalowane twarze, gwar rozmów i śmiechów przywodziły jej na myśl cieszące się coraz większą popularnością konkursy w snowboardzie, co wywoływało dziwny ucisk w brzuchu, a dłoń mimowolnie zaciskała się kuli, z którą wciąż nie mogła się rozstać, chociaż wymagała tego od niej jej nowa praca. Z drugiej strony na usta cisnął jej się uśmiech – w oczach kryło się dużo żalu i rozczarowania, ale w gruncie rzeczy już zawsze miały przeważać przyjemne wspomnienia, rozpromieniające jej twarz.
Hałas przybrał na sile, gdy na belce zasiadł ostatni zawodnik. Morze niemieckich flag rozkołysało się, kiedy kilka sekund po zapaleniu się zielonego światła powietrze przecięła idealnie ułożona na nartach sylwetka Severina Freunda. Chociaż Thea na skokach nie znała się jeszcze tak dobrze, jak najwierniejsi kibice, musiała przyznać, że ta próba na odległość ponad stu trzydziestu pięciu metrów była imponująca i zasłużenie zwycięstwo w konkursie drużynowym odniosła reprezentacja Niemiec.
Odwróciła się w stronę świętujących trzecie miejsce Austriaków i z pełnym politowania uśmiechem pokręciła głową. Przybiła piątkę Manuelowi, zbiła żółwika ze Stefanem i pozwoliła Michaelowi się mocno uściskać. Gregor obdarzył ją przelotnym spojrzeniem i – by zachować pozory przyzwoitości – kiwnęli sobie głowami. Lada moment miała rozpocząć się dekoracja, dlatego kiedy skoczkowie poprawiali zawieszone na szyjach gogle i naciągali na uszy poprzekrzywiane czapki, odstawiła na bok kulę i sięgnęła po dwie pary nart. Jedne z nich wcisnęła w ręce Krafta, który w podzięce wyszczerzył do niej swoje wiewiórcze zęby. Natomiast drugie – ku niezadowoleniu obydwojga – należały do Schlierenzauera. Ściągnęła brwi, podając mu je bez słowa, co zostało skwitowane prychnięciem zarezerwowanym tylko dla jej uszu. Wywróciła oczami w tej samej chwili, w której skoczek wykrzywił usta w niezadowolonym grymasie.
Od początku pobytu w Klingenthal toczyli cichą wojnę na spojrzenia i lekceważące zachowania. Thea, dla dobra całej drużyny, której częścią chciała się poczuć, nie wdawała się w żadne dyskusje oraz zręcznie unikała tematu Soczi i ich kłopotliwej przeszłości. Gregor odwdzięczał się tym samym, chociaż po piątkowych kwalifikacjach niemalże stracił nad sobą panowanie, gdy odważyła się zwrócić mu uwagę po tym, jak została znokautowana przez jego narty. Każdy z członków austriackiej ekipy wyczuwał sztuczność ich relacji, jednak nikt nie zamierzał między nich wchodzić, dopóki swoim zachowaniem nie szkodzili wszystkim dookoła. Theodora zdawała sobie sprawę, że Michael jako jedyny orientował się w sytuacji, ale pomimo tego taktownie nie poruszał przy niej tego tematu, za co była mu niezmiernie wdzięczna. Nie wątpiła, że ta tykająca bomba, jaką razem ze Schlirenzauerem tworzyli, miała wybuchnąć prędzej niż później, ale miała nadzieję, że zdąży się do tego przygotować i będzie w stanie ochronić siebie przed zranieniem i osoby z ich otoczenia przed poznaniem prawdy. Dla dobra jej i Gregora.
Gdy wybrzmiały ostatnie takty niemieckiego hymnu, a tłum kibiców ponownie zaczął wiwatować, wróciła do austriackiego domku. Ze skupieniem zaczęła układać w torbie żelazka i smary, a także sprzęt do polerowania i cyklinowania. Po kilku minutach dołączył do niej Mathias i razem, w całkowitej ciszy, pochowali imadła oraz narzędzia potrzebne do odtworzenia struktury ślizgu. Kiedy zamykała suwak walizki, do środka weszli pozostali członkowie drużyny, z zadowolonym Gregorem na czele. Thea uniosła brwi, zaskoczona jego nietypowym zachowaniem, ponieważ tuż po swoich skokach nie był równie szczęśliwy, i posłała pytające spojrzenie Michaelowi, ale w odpowiedzi uzyskała jedynie wzruszenie ramion.
- Hej, Thea, to nasze podium to trochę twoja zasługa, wiesz? – zawołał od progu Stefan. – Narty jechały całkiem zgrabnie, więc chyba na to zasłużyłaś – kontynuował i nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Kraft wcisnął w jej dłonie drewnianego narciarza.
- Dzięki, wiewiórko – odparła ze śmiechem i w wyrazie wdzięczności naciągnęła mu na oczy niebieską czapkę.
- Ej! – zaperzył się i chciał odpowiedzieć tym samym, ale przerwał im trener, zarządzając powrót do hotelu.
Wdała się w cichą pogawędkę z Manuelem, gdy pomagała mu włożyć do pokrowca jego narty oraz buty.
- Ale zgól ten koper, synu. Wyglądasz paskudnie – odważyła się w końcu powiedzieć. Nosiła się z tym zamiarem od czwartku, gdy po raz pierwszy spotkała Fettnera i nadarzyła się idealna okazja, gdy wspólnie naśmiewali się z krzaczastych brwi Freitaga.
Skoczek spojrzał na nią z wyrzutem.
- W ogóle nie masz racji.
- A ty poczucia estetyki – odparła ze złośliwym uśmiechem.
Manuel wywrócił oczami.
- Zajmij się swoimi kłakami – mruknął i wymownie trącił palcem wystające spod jej czapki poplątane włosy.
Prychnęła ze śmiechem, kręcąc z politowaniem głową i chwyciła swoją kulę. Przez jedno ramię przewiesiła torbę z czyimiś narciarskimi butami, a do ręki wzięła skrzynkę z drobnymi narzędziami. Wciąż rozbawiona urażoną miną Fettnera, opuściła budynek, by załadować rzeczy do podstawionego samochodu. Pech chciał, że gdy wracała po kolejną część sprzętu, w progu wpadła na Gregora. Uśmiech w ułamku sekundy spełzł z jej twarzy. Przez kilka długich sekund mierzyli się spojrzeniami i żadnemu z nich duma nie pozwalała na odwrócenie wzroku.
Thea mimowolnie zmarszczyła czoło i ściągnęła brwi, mrużąc przy tym oczy. Nie spodziewała się, że kiedy ponownie będzie tak przenikliwie obserwowana przez Schlierenzauera, zjeżą się wszystkie włosy na jej ciele. Dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa i nie do końca była świadoma tego, jak udało jej się powstrzymać drżenie ramion. Skoczek wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu, dostrzegłszy pąsowiejące policzki Theodory, przez co nabrała ogromnej ochoty, by wymierzyć mu solidny cios i zetrzeć z jego twarzy wyprowadzający ją z równowagi grymas. Zamiast tego zacisnęła dłonie w pięści i chrząknęła.
- Możesz się przesunąć? – wycedziła przez zęby, siląc się na stosunkowo uprzejmy ton.
- Nieszczególnie – wzruszył ramionami, nie przestając uśmiechać się w ten denerwujący sposób. – To ty mi stoisz na drodze – dodał, wymownie unosząc rękę, w której trzymał torbę ze sprzętem.
- Kobietom się ustępuje.
- Dlatego nie czuję potrzeby, by robić ci miejsce.
- Jakiś czas temu byłam dla ciebie stuprocentową kobietą – zauważyła z podłym uśmiechem.
- Musiałem chwilowo stracić gust albo wzrok, albo jedno i drugie.
- Czasami mam ochotę cię rozszarpać. – Ściągnęła usta w linię i nadal próbowała zabić go wzrokiem.
– Serio? – zaskoczony aż uniósł brew. – Tylko czasami? – parsknął śmiechem.
Zachowywał się zupełnie inaczej niż chociażby po ich przyjeździe do Klingenthal, co zupełnie wytrącało Theę nie tylko z równowagi, ale i wszystkie możliwe argumenty z jej ręki. Obiecała sobie, że ich konflikt nie będzie miał wpływu na atmosferę w drużynie, dlatego gdy za plecami Gregora stanął Kofler z kolejnymi walizkami, musiała powstrzymać cisnącą się na język ripostę i przełknąć gorycz porażki. Zrobiła krok w bok, ustępując skoczkom miejsca, ale nie mogła się powstrzymać i zachowując się wyjątkowo dziecinnie, niemalże cały ciężar ciała oparła na kuli i podstawiła Schlirenzauerowi zdrową nogę. Austriak potknął i niewiele brakowało, by w wyjątkowo imponujący sposób zarył twarzą w zmrożoną ziemię. Gdy złapał równowagę, gwałtownie odwrócił się w jej stronę z mordem w oczach, na co wzruszyła ramionami z niewinnym uśmiechem i pospiesznie zniknęła we wnętrzu domku, odprowadzana przez śmiech Andreasa, rozbawionego nieporadnością młodszego kolegi.

*

Nigdy nie pozwolę ci odejść,
Więc chwyć moją rękę
I pokaż mi, że jesteś niezniszczalna.


*

Siedzieli naprzeciwko siebie. On cały czas uparcie przypatrywał się jej twarzy, szukając w niej jakiejkolwiek – nawet najmniejszej – zmiany. Ona zaś od kilku minut skutecznie unikała jego spojrzenia. Dłońmi obejmowała kubek z apetycznie pachnącym kakao i wyglądała przez okno na pogrążone w mroku Klinghental. Z trudem powstrzymywała się od zerknięcia w jego stronę, by przekonać się, czy miała słuszność, sądząc, że jest zirytowany jej zachowaniem, ale wiedziała, że ta chwila słabości nie umknęłaby jego uwadze i byłaby stracona.
Michael westchnął, gdy uniosła naczynie do ust i upiła kilka łyków napoju. Smakował jeszcze lepiej niż pachniał, dlatego jej twarz rozświetlił błogi uśmiech, gdy odstawiła kubek z powrotem na stół. A potem odwróciła głowę i spoważniała pod wpływem zatroskanego spojrzenia przyjaciela.
- Nie rób tego – poprosiła, w końcu przełamując ciszę.
Zmarszczył czoło.
- Czego?
- Nie lituj się nade mną.
- Thea…
Prychnięciem przerwała jego nieudolną próbę zaprzeczenia. Doskonale znała ten wyraz oczu, bo przez ostatnie miesiące widziała go zdecydowanie zbyt często. Trudno było ją oszukać.
- Co się stało?
Wzruszyła ramionami. Postukała paznokciami w trzymane w dłoniach szkło, zastanawiając się, co mu powiedzieć.
- Chciałam wygrać – powiedziała w końcu, wyginając usta w smutnym uśmiechu. – Chciałam wygrać tak bardzo, że zapomniałam o bezpieczeństwie.
Michael oparł przedramiona na stole i nachyliwszy się w stronę Theodory, skarcił ją spojrzeniem.
- Widziałem powtórkę. Dlaczego nie przerwałaś po tym railu? Przecież… Miałabyś jeszcze tyle okazji, by wygrać.
- Nie rozumiesz? – prychnęła, irytując się jego dociekaniem. – To moja Cardrona. Moja konkurencja. Miałam ten przejazd dopracowany w najmniejszych szczegółach, a to była tylko pęknięta rzepka. Później nawet nie czułam bólu, bo przecież szło mi świetnie, sam to przyznasz – zmusiła się, żeby się zaśmiać i zwiniętą w pięść dłonią trąciła Michaela w bark. On jednak nie odwzajemnił uśmiechu, dlatego wycofała się, speszona.
- Jesteś strasznie głupia.
- Czego ode mnie oczekujesz, Michi? Aż się przyznam, że na własne życzenie zaprzepaściłam sobie karierę? - wypowiedziawszy to, uświadomiła sobie, jak wiele w tym zdaniu było prawdy i przeraziło ją to.
Pokręcił przecząco głową, wzruszając ramionami.
- Walki, Thea. Skoro już stało się to… wszystko – machnął wymownie ręką na opartą o jej krzesło kulę – to spodziewałem się, że tak łatwo się nie poddasz. Byłem pewien, że kto jak kto, ale ty będziesz się zaharowywać na siłowni, żeby jak najszybciej wrócić do gry. Ale jesteś tutaj. To wygląda jak wywieszenie białej flagi i strasznie do ciebie nie pasuje.
Musiała przyznać, że postronny obserwator rzeczywiście mógł pomyśleć, że rezygnowała. Poddawała się. Nie mogła od nikogo oczekiwać, by domyślił się słów, które usłyszała od lekarza i tego, co czuła za każdym razem, gdy patrzyła na swoją deskę. Nie chciała o tym mówić, bo wydawało jej się, że jest na to za wcześnie, ale Michael był dla niej, odkąd się poznali. Przez dwa lata ją wspierał, po zajęciu przez nią najgorszego – czwartego – miejsca na Mistrzostwach Świata poświęcił wiele wieczorów, by ustawić ją do pionu. Był osobą, która zasługiwała na szczerość, dlatego zdecydowała się mu ją podarować.
- Moje kolano zdecydowało za mnie, Michi – powiedziała w końcu. Utkwiła spojrzenie w pustym już kubku, przekładając go z jednej ręki do drugiej, dlatego nie widziała zaskoczenia wymalowanego na twarzy Hayböcka. Musiała jednak to sprostować. – A właściwie… Ja. To ja zdecydowałam. To wszystko to faktycznie moja wina. Po pierwszym upadku miałam tylko pogruchotaną rzepkę. Po ostatnim skoku pozrywałam więzadła. Lekarz powiedział, że gdyby te urazy przydarzyły mi się pojedynczo, to byłby w stanie zrekonstruować moją nogę. Ale to za dużo. Pojawiły się komplikacje przy operacji, możliwe, że nigdy nie odzyskam pełnej sprawności, więc nawet nie mogę marzyć o powrocie na stok. Ktoś w klinice przebąkiwał o jakiś szansach, ale… To się nie wydarzy, Michi. – Pod koniec zdania głos jej się załamał, a z oczu po raz pierwszy od dawna popłynęło kilka łez. Odwróciła głowę i pospiesznie otarła je wierzchem dłoni, chociaż nie miała wątpliwości, że skoczek je zauważył. Nie pierwszy raz był świadkiem jej emocjonalnego załamania, ale za każdym razem wstydziła się swojej słabości tak samo.
- To dlatego Stefan powiedział, że masz spojrzenie kogoś, kto miał jakąś wiarę, lecz stracił ją w ułamku sekundy… - mruknął Michael, sięgając przez stół po jej dłoń, by ją mocno uścisnąć.
Pociągnąwszy nosem, odważyła się spojrzeć na skoczka i roześmiała się szczerze.
- Kraft tak powiedział? Naprawdę? – parsknęła. – Rozminął się z powołaniem, powinien zostać poetą.
Hayböck najpierw z zaskoczenia uniósł brwi, a potem jej zawtórował. Napięcie między nimi powoli się rozładowywało, gdy nie mogli się uspokoić. Za każdym razem, gdy Thea myślała, że jej rozbawienie minęło, wystarczyło, że zerknęła na przyjaciela i wszystko zataczało błędne koło.
- Michi, uspokój się – wykrztusiła w końcu, chowając twarz w dłoniach i nabierając głęboko powietrza w płuca.
- Nie mogę – przyznał szczerze. – Wyobraziłem sobie Stefana z przerzuconym przez ramię szalikiem i z piórem w ręku, to mnie przerosło.
Wyjrzała na niego zza palców i ponownie się zaśmiała.
- Bo Stefan Kraft wielkim poetą był.
Michael położył głowę na blacie stołu i zatrząsnął się od powstrzymywanego rozbawienia, ale Thea doszła do wniosku, że wyraźnie sobie nie radził, gdy niemalże spadł z krzesła. Sama otarła ciurkiem płynące po twarzy łzy i dla bezpieczeństwa odstawiła kubek po kakao poza zasięg swoim rąk.
Warto było żyć dla takich chwil, nieważne, czy współdzielonych z Probst czy z Hayböckiem. To uczucie, gdy brzuch bolał od zbyt długiego śmiechu, drętwiały mięśnie w policzkach, a umysł podsuwał coraz to głupsze obrazy, było jednym z najlepszych. Thea nie potrafiła wyobrazić sobie siebie bez uśmiechu, żartów, ironii i przyjaciół, którzy rozumieli jej – czasami dosyć specyficznie – poczucie humoru. Wiedziała, że niezależnie od tego, jak trudno będzie jej się pogodzić z zakończeniem kariery i jak mocno będzie to przeżywać, znajdą się osoby, które z samego dna wykopią jej pokłady optymizmu i przywrócą względną stabilność. W poprzednim życiu musiała się całkiem nieźle przysłużyć, skoro w tym otrzymała najpierw bratnią duszę w postaci Claudii, a potem Michaela. Była przekonana, że z nimi ze wszystkim się w końcu upora.
Nawet z Gregorem i ciągnącą się za nimi przeszłością.
- Muszę iść. Moje kolano ma randkę z dłońmi Herberta – powiedziała w końcu, po czym skrzywiła się, gdy dotarło do niej, co właśnie powiedziała. W jej głowie brzmiało to znacznie lepiej.
- Zdradzasz mnie. Jak możesz, ty zła kobieto!
- Zastanów się, jak to o tobie świadczy.
Skoczek wyprostował się i ponownie zarechotał. Wyciągnął rękę, żeby potargać – będące i tak w dosyć sporym nieładzie – włosy Thei, ale zdążyła się uchylić i obdarzyć przyjaciela nieprzychylnym spojrzeniem.
- Ani mi się waż. To, że ty pokłóciłeś się z grzebieniem, nie oznacza, że ja muszę wyglądać tak samo. Na razie.
Wstała od stołu i zabrawszy kulę, udała się na pierwszą rehabilitację z fizjoterapeutą kadry.

*

Próbują zburzyć moje marzenia,
Ale ten ogień wciąż płonie w moim sercu.


*

- Połóż się.
Zamiast powitania usłyszała oschłą komendę sekundę po tym, jak przekroczyła próg zajmowanego przez Herberta pokoju, który pełnił również funkcję gabinetu fizjoterapeutycznego. Posłusznie i bez żadnego szemrania wykonała polecenie, wcześniej odstawiając kulę w miejsce, w którym – jej zdaniem – miała nikomu nie wadzić. Zdjęła spodnie dresowe, pod którymi miała luźne sportowe szorty i ułożyła się wygodnie na łóżku. Podłożyła rękę pod głowę i dyskretnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Na podłodze porozrzucane leżały wałki, w kącie pokoju stała piłka, a na komodzie, która zastępowała Leitnerowi biurko, znajdował się stos papierów, taśm do tejpowania, bandaży i maści. Gdyby nie ogólny wystrój pokoju, mogłaby ulec wrażeniu, że znajduje się w jednym z gabinetów rehabilitacyjnych, do których zdążyła już przywyknąć. W jakiś niewyjaśniony dla Thei sposób, uspokoiło ją to.
Zerknęła na krzątającego się przy szafie mężczyznę. Gwałtowne, wręcz nerwowe ruchy zdradzały jego – jak przypuszczała – niezadowolenie z obowiązku jej rehabilitacji, jaki na nim spoczął, ale nie czuła wyrzutów sumienia. Prawdę mówiąc to dzięki temu, że zobowiązał się poprowadzić jej leczenie, była w tym miejscu (i też dlatego, że ojciec nie dał jej większego wyboru), więc Leitner mógł winić wyłącznie siebie i – ewentualnie – związek. Podobno karma wraca, więc musiał sobie w jakiś sposób na to zasłużyć, pomyślała jeszcze zgryźliwie i wywróciła oczami, gdy Herbert potknął się o jej trzecią nogę.
To było do przewidzenia.
- Mogłaś zupełnie na środku ją zostawić, efekt byłby taki sam – fuknął, odzyskawszy równowagę. Położył kulę na parapecie, zakasał rękawy bluzy i podszedł do łóżka, rzucając leżącej na nim Theodorze zabójcze spojrzenia.
Westchnęła lekceważąco i odwróciła wzrok, wbijając go w poplamiony sufit. Wzdrygnęła się, gdy poczuła na skórze zimno żelu, a potem silne i wprawione w swojej pracy dłonie. Pozwoliła swojemu ciału na rozluźnienie i posłuszne wykonywanie poleceń: zginała, kiedy była taka konieczność, napinała, gdy usłyszała taką komendę, przekręcała, gdy tego od niej wymagano.
I nie myślała.
Nie myślała o Claudii, która tego weekendu razem z dużą częścią kadry trenowała w Bad Gastein i szykowała się do zawodów w Montafon. Nie myślała o swojej przeszłości i przyszłości, bo była już zmęczona zastanawianiem się co by było, gdyby i co teraz będzie. Nie myślała też o Gregorze, bo wspominanie Soczi, w którym wszystko się zaczęło, było dla niej zbyt bolesne. Popełniła wiele błędów, których nie mogła cofnąć, powiedziała wiele słów, których nie umiała odwołać i chociaż w głębi duszy chciałaby wszystko wyjaśnić, wiedziała, że on również musi wyrazić chęć rozmowy z nią.
A na to się nie zapowiadało, dlatego pozwoliła sobie oczyścić głowę, zamknąć oczy i mieć nadzieję, że rehabilitacja w końcu zacznie przynosić efekty.
Kiedy powoli zaczynała przysypiać, ukołysana monotonnymi ćwiczeniami, Herbert zarządził zmianę. Odrobinę niechętnie wstała z łóżka, przetarła zaspane oczy i związała włosy na czubku głowy. Zabrała wskazany przez fizjoterapeutę dysk sensomotoryczny i położyła go obok łóżka. Postawiła na nim najpierw zdrową nogę, a następnie – z niewielkim trudem łapiąc równowagę – ostrożnie dołożyła lewą. Skrzywiła się, gdy po zachwianiu poczuła nieprzyjemne szarpnięcie i asekuracyjnie przytrzymała się ściany.
- Wiesz, co masz robić? – zapytał dosyć opryskliwym tonem Leitner, obrzucając ją powątpiewającym spojrzeniem.
Przeniosła na niego wzrok i kiwnęła głową.
- To dobrze. Jak się coś będzie działo, to masz mi natychmiast powiedzieć. Ja się muszę jeszcze zająć chłopakami – dodał z niezadowoleniem i wyszedł z pomieszczenia, by za kilka chwil wrócić z towarzyszącym mu skoczkiem.
Gdyby miała do wyboru – całować się z Ramosem, którego – jako piłkarza – szczerze nienawidziła albo podczas rehabilitacji znaleźć się w jednym pomieszczeniu ze Schlirenzauerem, bez wahania wybrałaby to pierwsze.
Gdy tylko Gregor ją zauważył, przystanął w pół kroku. Uniosła hardo brodę i nie uciekła wzrokiem, starając się zachować kamienną twarz. Współdzielił z nią radość po zakwalifikowaniu się do finału w slopestyle’u, widział jej zawód, po zajęciu ostatniego miejsca i pomagał jej przełknąć gorycz porażki, gdy nie przebrnęła przez eliminacje w half-pipe’ie. Widział już wiele jej oblicz, dlatego walczyła ze sobą, by nie zdradzić mu, jak wiele wysiłku kosztuje ją walka o powrót do sprawności. Tę walkę musiała i chciała stoczyć sama, bez świadków.
Tym razem to on pierwszy przerwał tę niemą wojnę, zmuszony przez Herberta do zajęcia miejsca na łóżku.
Trudno było zachować skupienie, kiedy główną myślą krążącą jej po głowie, była ta o znajdującym się zaledwie metr od niej skoczku. Często traciła równowagę, a poszczególne ćwiczenia wykonywała nerwowo, niedokładnie i nieregularnie. Za każdym razem, kiedy wydawało jej się, że odzyskała odpowiedni rytm, wystarczyło jedno krótkie spojrzenie na leżącego na brzuchu Gregora, by wszystko poszło na marne i musiała zaczynać od początku.
Te kilkadziesiąt minut uświadomiło jej, że Soczi tak naprawdę nigdy się nie skończyło. Mogła sobie wmawiać, że zostawiła to za sobą, mogła robić hardą minę, udawać, że wszystko od zawsze było w jak najlepszym porządku, ale takie okłamywanie samej siebie nie miało najmniejszego sensu. Popełniła błąd, pozwalając tej relacji się rozwinąć, ale jeszcze większym była decyzja o zakończeniu tego w tak niedojrzały i raniący obydwie strony sposób. Gdy w chwilach zapomnienia przyglądała się sylwetce Schlierenzauera, nieświadoma tego, że również była obserwowana, utwierdzała się w przekonaniu, że jej złośliwości i gniew miały wyjątkowo nietrwałe fundamenty. Michael miał rację, chociaż nie znał wszystkich szczegółów tej historii – ona i Gregor powinni porozmawiać, ale w tym aspekcie brakowało jej determinacji i pewności siebie, by wszystko naprostować. By przeprosić.
Czas, który wspólnie spędzili na rehabilitacji, spowodował jeszcze większy bałagan w jej myślach i wywołał ogromny ból głowy, dlatego z ulgą przyjęła decyzję o końcu zajęć. Pospiesznie ubrała dresy, chwyciła leżącą na parapecie kulę i opuściła pomieszczenie, rzucając przez ramię podziękowania Herbertowi i ostatnie, wyraźnie skonsternowane spojrzenie skoczkowi.
Musiała sobie to wszystko na nowo uporządkować.

*

Twój brak wiary powoduje, że czuję się żywa.
Jeśli nie wierzysz, że mogę powstać jeszcze raz,
To znaczy, że nigdy nie stałeś w tym miejscu, co ja.


*

Gwar w domku stopniowo topniał, kiedy skoczkowie pojedynczo udawali się na rozgrzewkę. Heinz podobno jeszcze przed zawodami musiał dopilnować kilku niecierpiących zwłoki spraw, drugi trener również udał się na rozruch, by dopilnować zawodników, a Mathias wytłumaczywszy się w tak pokrętny sposób, że Thea tylko lekceważąco machnęła na niego ręką, wyszedł przed piętnastoma minutami i od tamtej pory nikt go nie widział. W ten sposób została sama ze swoimi myślami i pięcioma kompletami nart do nasmarowania.
Wyjrzała przez okno. Było dosyć pochmurnie, ale nie padał ani deszcz, ani śnieg i według prognoz taka pogoda miała utrzymać się do końca dnia. Zerknęła do przygotowanej przez Mathiasa rozpiski przypuszczalnych temperatur na kilka najbliższych godzin i posiłkując się nimi oraz zebranym poprzedniego dnia doświadczeniu, wybrała ze skrzyni zestaw odpowiednich smarów. Niezbyt delikatnie przestawiła torbę Manuela, czyjąś niedbale rzuconą na ławkę bluzę odwiesiła na wiesza i sięgnęła po najbliżej stojące narty, które – o czym poinformowała ją przyczepiona do pasków kartka – należały do Stefana. Umieściła je w imadłach, założyła fartuch, zakasała rękawy kurtki i zabrała się do pracy.
Chociaż w swojej drużynie miała serwismenów, jeśli tylko pozwalały jej na to warunki i czas, lubiła sama przygotować swój sprzęt do startu. Zawsze czerpała mnóstwo satysfakcji, gdy jej deska wręcz płynęła po śniegu, a na railach i boxach miała odpowiednią przyczepność. To dlatego z ledwie dostrzegalnym, czającym się w kąciku ust uśmiechem równomiernymi ruchami – od dziobu aż do ogona – najpierw pozbyła się ze ślizgu starych smarów, wycyklinowała i odtworzyła strukturę ślizgu, a następnie naniosła smar bazowy, który miał chronić narty przed szybkim niszczeniem.
Czas mijał jej szybciej, niż się tego spodziewała, jednak nie zauważyła, kiedy w progu domku stanął Herbert. Była w trakcie rozprowadzania wcześniej dobranego do pogody środka na sprzęcie kolejnego skoczka, gdy mężczyzna oparł się barkiem o framugę i założywszy ręce na piersi, począł uważnie przyglądać się jej pewnym ruchom i skupionej twarzy. Potrzebne było wymowne chrząknięcie, by drgnęła i uniosła głowę. Zaskoczyła ją obecność Leitnera, ale postarała się, by tego nie okazać. Powróciła do pracy i dopiero po kilku kolejnych minutach, gdy ostatecznie wypolerowała ślizg należących do Koflera nart i odstawiła je obok tych należących do Krafta i Schlierenzauera, pozwoliła sobie na krótką przerwę.
- Stało się coś? – zapytała, wycierając dłonie w fartuch i ponownie zerkając na fizjoterapeutę.
Spodziewała się, że razem z Klausem będą towarzyszyć Widhoelzlowi i skoczkom w rozgrzewce przed konkursem. Zamiast tego stał naprzeciwko niej, wyginał usta w wyjątkowo niesympatycznym grymasie i cały czas taksował ją wzrokiem.
- Jeszcze nie.
To dziwne zachowanie mężczyzny było wyjątkowo nie na rękę Schneider, przez co jej poziom irytacji diametralnie podskoczył.
- Więc o co chodzi?
- To raczej ja powinienem o to zapytać, nie uważasz?
Wdech i wydech, Thea.
- Nie rozumiem. Mógłbyś sprecyzować? – poprosiła, powoli cedząc słowa.
- Ty i Schlierenzauer. – Zbystrzała. Zdecydowanie nie podobały jej się tory, na jakie zbaczała ta rozmowa. – Znacie się od Soczi?
Nieświadoma tego gestu, zacisnęła dłonie na materiale fartucha, próbując wyładować powoli kumulującą się w niej złość.
- Tak.
Kiwnął głową, wyraźnie się nad czymś zastanawiając i coś analizując.
- Nie obchodzi mnie, co się między wami wydarzyło – powiedział, jakby zauważając zdenerwowanie Theodory i próbując ją uspokoić. Skutek jednak był zupełnie odwrotny, ponieważ to zdanie tylko spotęgowało jej niepokój, ponieważ jego ton i wyraz twarzy całkowicie zaprzeczały słowom.
- Więc nie rozumiem, czemu ma służyć ta rozmowa – wtrąciła, marszcząc czoło.
- Ostrzegam cię, Schneider. – Herbert wyprostował się i zrobił dwa kroki w stronę kobiety. – Obchodzi mnie to, do czego dopiero może dojść i sugeruję, żebyś trzymała emocje na wodzy. Potrzebujemy w drużynie zdrowej atmosfery, a jesteś tu dopiero czwarty dzień i już ją zatruwasz. Zmień to – odparł opryskliwie i rzucił jej ostatnie, przeciągłe i karcące spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Chwyciła metalową szczotkę do zdejmowania smaru, która niefortunnie znalazła się pod jej ręką i rzuciła nią z całej siły w ścianę. Odbiła się z hukiem i spadła na podłogę. Thea przeklęła głośno i z bezsilności usiadła na stojącej za jej plecami ławce. Oparła łokcie na kolanach, pochyliła głowę i objęła ją ramionami. Uważała swoje zachowanie za absurdalne, ale nie potrafiła opanować emocji. Wszystko zaczynało ją przerastać.
Zerwała się z miejsca, zdjąwszy fartuch, odłożyła go na krzesło, złapała kulę i niemalże wybiegła z budynku. Pospiesznie mijała członków sztabów i reprezentantów pozostałych drużyn, przepychała się między kibicami i fotoreporterami. Chciała uciec od Leitnera, który w ciągu zaledwie kilku dni rozgryzł jej zachowanie. Ale tak naprawdę chciała znaleźć się jak najdalej od Schlirenzauera, jego ironicznego uśmiechu, doprowadzającego ją do szewskiej pasji i słów, którymi umiał otworzyć niecałkowicie zasklepione rany. A także oczu, które mówiły jej znacznie więcej, niż sam zainteresowany próbował jej na każdym kroku wmówić.
- Thea, nie pędź tak! Oboje wiemy, że z koordynacją u ciebie kiepsko – usłyszała za plecami rozbawiony głos Hayböcka. Musiał zauważyć ją, kiedy mijała Austriaków rozgrywających z Niemcami mecz piłkonogi.
- Tak samo jak u ciebie z intelektem i ci tego nie wypominam – warknęła w odpowiedzi i zamiast się zatrzymać, przyspieszyła kroku.
Nie mogła się jednak mierzyć ze skoczkiem, który obydwie nogi miał zdrowe i dobiegł do niej w kilka chwil. Zacisnął dłoń na jej ramieniu i gwałtownym szarpnięciem zmusił ją do przerwania marszu. Spojrzała na niego z furią w oczach i zrobiła krok w tył, wyrywając mu się.
- Opanuj się, Schneider i nie rób scen – fuknął, wyraźnie zirytowany jej zachowaniem.
Prychnęła lekceważąco.
- Daj mi spokój – rzuciła opryskliwie.
Zmarszczył czoło.
- Co się stało? – zapytał już znacznie łagodniej.
Poskutkowało to bezsilnym zwieszeniem ramion i cichym westchnieniem Thei.
- Właściwie to nic. Po prostu Herbert chyba się domyślił i mnie to przerasta. Myślałam, że to wszystko będzie łatwiejsze - wyjaśniła, a w jej głosie wyraźnie pobrzmiewało zniechęcenie i zawód.
- Obiecałaś, że porozmawiasz z Gregiem…
- Wiem. I to zrobię – ucięła, wywracając oczami.
Hayböck objął ją ramieniem i poprowadził z powrotem w stronę drużyny.
- Postaraj się być ponad tym wszystkim. W końcu dałaś mu porządnego kopa, od którego ucierpiało nie tylko jego ego, chyba cię nie dziwi, że teraz się tak zachowuje.
Prychnęła.
- Nie było dnia, żebym tego nie żałowała, Michi, i dobrze o tym wiesz. Nie tylko jego zraniłam. Po czyjej ty w ogóle jesteś stronie? – dodała, zirytowana.
Michael wywrócił oczami.
- Po waszej, Thea. Bardzo sobie pomogliście w Soczi i teraz też siebie potrzebujecie. Postaraj się to ogarnąć – poprosił, przyciągając ją bliżej siebie i całując ją w czubek głowy.
Przedłużyła uścisk, mocno przyciskając policzek do ramienia skoczka.
- Postaram się – obiecała, w końcu się od niego odsuwając i posyłając mu blady uśmiech.
- No, to wracaj do roboty. Nasmaruj mi porządnie narty, bo planuję dziś wygrać.
- Powodzenia – odpowiedziała z powątpiewaniem i roześmiała się na oburzoną minę przyjaciela.
Później musiała znosić wyrzuty Hayböcka, który uznał, że to przez jej chwilowe emocjonalne rozchwianie zajął zaledwie osiemnaste miejsce.

*

Nie wiem, co się teraz dzieje –
Wszystko, co wiem, to że się nie poddam.




Jak dobrze, że kończący się sezon był milion razy lepszy od tego rozdziału. Ze wstydu mam ochotę schować głowę w piasek, ale zależało mi na dotrzymaniu terminu. I chyba nie wycisnęłabym z tego już nic więcej.
A skoro o sezonie mowa - jakie to były dobre cztery miesiące, a ten Puchar Narodów, który jutro nasza drużyna odbierze (chyba musiałaby się stać jakaś katastrofa, żeby tak się nie stało), będzie idealnym zwieńczeniem. Jestem dumna z chłopaków, wykonali kawał świetnej roboty, wszyscy na to zasłużyli! I jestem dumna z Grega, bo wrócił.
Następny jak się napisze.

13 lutego 2017

1. slowly coming back to life

Nie mów mi, kim według ciebie mogę być.
Jestem tym na statku,
Jestem kapitanem mojego morza.

Imagine Dragons – Believer

*

W ciągu pierwszego miesiąca, Thea wielokrotnie spadała na samo dno piekła. Prawdopodobnie najgorszą chwilą w jej dotychczasowym życiu, była wizyta u – podobno najlepszego w całej Austrii – ortopedy. Nie powiedział tego wprost, ale obarczył ją całą winą za kontuzję, która przekreśliła jej karierę: pozrywane więzadła mógłby zrekonstruować tak, by wróciła na stok, ale przez przesuniętą i pokruszoną rzepkę już miała nigdy nie odzyskać pełnej sprawności. Była rozżalona i wściekła i nie wiedziała, które z tych uczuć w niej dominowało. Na zmianę płakała i krzyczała, w końcu dając upust wszystkim emocjom, które w sobie tłumiła podczas krótkiego pobytu w Cardronie. Na okrągło analizowała ostatni przejazd, szukała momentu, w którym popełniła błąd, tego, który potwierdziłby słowa lekarza, który podjął się jej leczenia. Zastanawiała się, czy wyrok na siebie podpisała już na samym starcie, kiedy zdeterminowana postanowiła, że wygra, czy wtedy, gdy pozwoliła, by strach na ułamek sekundy przejął nad nią kontrolę przed wskoczeniem na poręcz, czy może dopiero przed ostatnią skocznią, gdy postawiła wszystko na jedną kartę i nie chciała, a nawet nie potrafiła już odpuścić? Chociaż fizycznie powolutku, z dnia na dzień dochodziła do siebie, to psychicznie była zdewastowana. Nie potrafiła dopuścić do siebie ani rodziców, ani tym bardziej przyjaciółki, Claudii, która szczególnie mocno przypominała jej o wszystkim, co straciła.
Kolejnego miesiąca bardzo mozolnie wygrzebywała się ze stagnacji, w jaką zdążyła popaść. Wszystko stało się rutyną, ale taką, która pomału popychała ją do przodu. Thea zaczęła przyzwyczajać się do krępującego ją, nieprzyjemnie uciskającego w łydce i udzie stabilizatora, trzymającego w ryzach jej uszkodzone kolano. Nareszcie odważyła się na opuszczenie swojego pokoju, by niemalże całe dnie spędzać w klinice, która podjęła wyzwanie, by uratować jej sprawność. Nikt już więcej nie mówił o tym głośno, ale powrót Theodory na stok był praktycznie niemożliwy. Kilku odważnych rehabilitantów szeptało między sobą, że snowboardzistka jeszcze zaskoczy ich wszystkich i dlatego to właśnie oni podjęli się jej leczenia – bo mieli wiarę tam, gdzie zabrakło jej największej optymistce w austriackiej drużynie.
Długie godziny spędzone na kozetce u psychologa bardzo dobitnie uświadomiły Schneider, jak dużą częścią jej życia był snowboard. Wcześniej zdawała sobie z tego sprawę w znacznie mniejszym stopniu, ale teraz wiedziała, że był wszystkim, co miała. I to ją przerażało. Bez niego, bez przyczepionej do nóg deski, bez naciągniętych na oczy gogli, bez szczypiącego w policzki mrozu i prószącego w twarz śniegu była – w jej mniemaniu – nikim. Paraliżowało ją poczucie, że został odebrany jej sens jej życia, jedyna stała, coś, co zawsze brała za pewnik. Nie potrafiła się z tym pogodzić, ale nie okazywała swojego buntu poprzez płacz, a obojętność i wycofanie. Dlaczego miała dalej istnieć, skoro nie miała niczego, co napędzało ją do działania?
Na szczęście prędko nadszedł miesiąc trzeci, który pomógł jej rozpocząć nowy etap.
Kończyła siódmy rozdział pożyczonej od Claudii książki, kiedy rozdzwonił się jej telefon. W pierwszej chwili postanowiła go zignorować, ale przy trzecim połączeniu z niechęcią odłożyła tom na bok i sięgnęła po komórkę. Spojrzawszy na wyświetlacz, westchnęła i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Dzień dobry, tatku – przywitała się. Wyprostowała zdrową nogę i, tak jak lewą, oparła ją na przystawionym do kanapy krześle.
- Cześć, Thea. – Usłyszała przytłumiony głos i panujący po drugiej stronie gwar.
- Stało się coś? – zaniepokoiła się. Ojciec bardzo rzadko dzwonił do niej z pracy – ostatnio zdarzyło się to dzień po operacji kolana. Markus chrząknął w charakterystyczny sposób, czym wywołał u Thei nikły uśmiech.
- Niezupełnie. Mam dla ciebie propozycję. – Mówił szybciej niż zazwyczaj. Pozwoliła sobie na przypuszczenie, że – tak samo jak hałas – spowodowane było to przerwą podczas jednego z tych pilnych spotkań, które musiały się odbyć przed oficjalnym rozpoczęciem zimowego sezonu. Wytężyła słuch. – Właśnie dopinamy ostatnie szczegóły i okazało się, że w sztabie szkoleniowym skoczków narciarskich jest jeden wolny wakat. Co o tym myślisz?
Theodora gwałtownie wyprostowała plecy i zesztywniała. Nieświadomie ściągnęła brwi, marszcząc przy tym czoło i próbując pojąć, o czym mówił jej ojciec.
- Poczekaj, bo nie wiem, czy dobrze cię rozumiem… Proponujesz mi pracę?
- Tak.
- W sztabie skoczków?
- Tak.
- Od zaraz?
- Owszem. Tak.
- To brzmi trochę jak kiepski żart, tatku. Jesteś tego pewien? Przecież nie mam praktycznie żadnego wykształcenia – odpowiedziała niechętnie, wykazując w ostatnim czasie typowe dla niej sceptycznie nastawienie. – W ogóle kim miałabym tam być? Maskotką?
- Asystentką serwisanta.
Thea zakrztusiła się własną śliną.
- Z tego co pamiętam, ukończyłaś kilka kursów, więc chyba nie najgorzej się na tym znasz, prawda? – Kiedy Thea uświadomiła sobie, jaki jej ojciec miał w tym wszystkim cel, było już za późno by zaoponować. Pan Schneider kontynuował, nie dając jej dojść do słowa. – Theodoro, to dla ciebie ogromna szansa. Nie musisz się martwić rehabilitacją – rozmawiałem z fizjoterapeutą kadry i zobowiązał się tym zająć, kiedy zobaczył twoje dokumenty.
- Moje dokumenty? – zdziwiła się, na co jej rozmówca się nieznacznie się zmieszał.
- Znalazłem u ciebie w pokoju twoją teczkę. Miałaś tam wszystko, co było potrzebne, by zarząd bez wahania przyjął twoją kandydaturę.
- Papo! – fuknęła z wyrzutem. – W ogóle jak to sobie wyobrażacie? Ledwo chodzę, jak niby miałabym nosić ten cały sprzęt?
- To też jest ustalone, Theodoro – zbył ją ojciec i zaraz jego ton złagodniał. – Dobrze wiesz, że twoje zdrowie jest dla mnie najważniejsze. Gdybym wiedział, że ta praca w jakiś sposób mogłaby ci zaszkodzić, nie proponowałbym ci jej.
Trybiki w jej głowie kręciły się szybciej niż zwykle – niemalże czuła, jak para wylatuje jej uszami. Próbowała na szybko zrobić listę plusów i minusów, wszystkich za i przeciw, która pomogłaby jej w podjęciu decyzji. Westchnęła przeciągle, uświadomiwszy sobie, że ta propozycja miała zdecydowanie więcej zalet i ogromną głupotą byłoby jej odrzucenie.
- W porządku. Niech będzie.
- Wspaniale! Przekażę twoją odpowiedź. Resztę omówimy, jak wrócę do domu, we wszystko cię wprowadzę. Do zobaczenia.
- Miłego dnia. – Markus rozłączył się, nim zdążyła dokończyć.
Odłożyła komórkę na bok i odchyliwszy głowę, przymknęła oczy, po raz kolejny głęboko wzdychając. Możliwość pozostania w kręgu sportów zimowych była zbyt kusząca, by Thea z niej nie skorzystała. Przerażała ją tylko myśl, że chwila, kiedy założy kadrową kurtkę, będzie definitywnym zamknięciem pewnego rozdziału – jakby pogodziła się z tym, co ją spotkała.
A to wcale nie było tak proste, jak mówił każdy, kto nigdy nie musiał zdecydować się na taki krok.

*

Wznieś modlitwę dla tych u góry,
Cała nienawiść, której doświadczyłeś,
Zmieniła twoją duszę w gołębia.


*

- …ale Thea – blondwłosa Claudia odstawiła butelkę po piwie na stolik, na którym leżały również puste już kartony po pizzy – spójrz na to z drugiej strony – zaproponowała. Za kilka dni Theodora miała stawić się na zbiórce i ruszyć w drogę do Klinghental na inaugurację sezonu, a jej przyjaciółka udawała się na zgrupowanie razem z kadrą snowboardzistów. To był ich ostatni wspólny wieczór, nim obydwie zostaną pochłonięte przez zbliżającą się zimę. – Będziesz mogła nakręcić o nich film dokumentalny i zbijesz fortunę!
- Ta, nawet mam już tytuł: „Z nartami wśród zwierząt” – zażartowała Schneider i uśmiechnęła się krzywo, gdy druga z kobiet parsknęła śmiechem.
W ciągu ostatnich tygodni zdarzało się, że Thea żałowała podjętej decyzji. Z początku liczyła, że nowa praca pomoże jej szybciej wyleczyć się z tęsknoty za własnymi startami, ale w końcu uświadomiła sobie, że to nie działało w ten sposób i nie było tak proste. Nie mogła zapomnieć czy zająć myśli czymś innym, tym bardziej, że to coś w dalszym ciągu dotyczyło sportów zimowych. Musiała pogodzić się z tym, co jej się przydarzyło. Przestać wypierać to z własnej świadomości, a stawić czoła prawdzie. Thea Schneider, olimpijka i prawie brązowa medalistka Mistrzostw Świata się skończyła. Została Thea, asystentka serwisanta kadry skoczków narciarskich. Tylko i wyłącznie.
- Muszę przyznać, że trochę cię podziwiam, wiesz? – Claudia położyła się na brzuchu na łóżku przyjaciółki i ugięła nogi w kolanach. Podparła głowę jedną ręką i z uznaniem w oczach spojrzała na Theodorę. – Pamiętam chłopaków z Soczi i chyba jedynym normalnym w ich gronie był trener. Czasem traciłam przy nich wiarę w ludzkość. No, jeszcze ewentualnie Michael stwarza pozory, stworzyliście całkiem zgrany duet.
- Jestem totalnie przerażona – jęknęła Schneider, nakrywając twarz poduszką.
- Nic dziwnego. Ale przynajmniej po pracy z nimi, jeśli uderzy w nas kiedyś apokalipsa zombie, ty będziesz bezpieczna.
Odsłoniła buzię i spojrzała na Claudię z pytaniem w oczach.
- Czemu?
- Bo one zjadają mózgi.
Theodora, udając urażoną, rzuciła w przyjaciółkę trzymanym w dłoniach jaśkiem. Probst nie udało się uniknąć ciosu i dlatego prychnęła lekceważąco.
- W takim razie ty też nie masz się czego bać, Clau – dopowiedziała z szerokim uśmiechem Thea i sięgnęła po kawałek niedojedzonej pizzy, gdy tymczasem jej przyjaciółka otwierała kolejne dwie butelki piwa.
- Na to wygląda. – Pokiwawszy głową, upiła kilka łyków alkoholu. – Jesteśmy już na siebie skazane.
- Najgorzej – westchnęła teatralnie Schneider.
Gdyby zapytać Theę o pierwsze spotkanie z Claudią, prawdopodobnie nie potrafiłaby dokładnie określić czasu. Niewątpliwie przeżyły ze sobą wystarczająco dużo lat, by móc powiedzieć, że znały się jak przysłowiowe łyse konie. Razem zaczęły swoją przygodę ze sportem i obiecywały sobie, że razem ją zakończą – nie przewidziały jednak, że jedna z nich zostanie zmuszona do przedwczesnego przejścia na emeryturę. Były nierozłączne i niezwykle trudno było im pogodzić się z myślą, że lada dzień miało się to zmienić.
Theodora czasem myślała, że Niebo zesłało jej tę przyjaźń po to, by mogła się wygadać, pozbyć tajemnic, które ją gnębiły, ponarzekać czy po prostu pomilczeć. Claudia często powtarzała, że to, co połączyło je kilkanaście lat wcześniej, było jak słońce – jego istnienie było niepodważalne, a jego blaskiem najlepiej było się po prostu cieszyć, a nie na nie patrzeć.
- Dziennikarze będą pytać, Thea – powiedziała nagle Probst, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Schneider przełknęła ostatni kęs pizzy i pokiwała niemrawo głową, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia.
- Wiem.
- Co mam mówić?
- Nic.
- Ale…
- Nie – ucięła stanowczo, wymownie patrząc na swojego gościa. – Wiedzą tyle, ile muszą. W odpowiednim czasie zwołam konferencję, ale chcę mieć stuprocentową pewność. Muszę sobie to wszystko do końca poukładać.
Claudia westchnęła i w końcu kiwnęła głową, godząc się z decyzją przyjaciółki.
To przywołało u Thei wspomnienia z lat dziecięcych, kiedy zimą we dwie stawiały swoje pierwsze kroki na deskach snowboardowych, a latem zdzierały kolana, wspinając się na drzewa w sadzie jednego z sąsiadów. Bywały chwile, kiedy przyłapywała się na myśli, że czas mógłby cofnąć się do tamtych dni – chciałaby na nowo przeżyć najlepsze lata swojego życia bez podejmowania wielu decyzji, które wywróciły jej świat do góry nogami. Szczególnie mocno marzyła o tym ostatnimi czasy – zastanawiała się, czy dzięki temu uchroniłaby się przed tym niefortunnym upadkiem i zamiast zastanawiać się, co dalej począć ze swoim życiem, właśnie w tej chwili pakowałaby walizkę przed kolejnym zgrupowaniem.
Niejednokrotnie rozmyślała, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć. Wychodzi na to, pomyślała gorzko Thea, że spieprzyłam wszystko koncertowo – jej marzenia i plany legły w gruzach i znalazła się w ślepym zaułku.
Zerknęła w stronę stojącego w kącie pokoju kartonu i z ciężkim westchnieniem wstała z łóżka i podeszła do niego. Odłożyła na bok kolorowe wieko, wyjęła kilka mało istotnych pamiątek, których sentyment zabraniał jej wyrzucić, a w końcu w jej dłoniach znalazł się nieduży transparent z krzywymi, odręcznie napisanymi literami, składającymi się w krótki napis: „Los, Thea!” Naprzód, Thea, naprzód, córeczko!
- Czy to…? – zapytała Claudia, usiadłszy na krawędzi łóżka. Zerknęła przyjaciółce przez ramię, przechylając głowę, by odczytać hasło.
- Tak. – Schneider uśmiechnęła się smutno, kiwając powoli głową. – Rodzice mieli to podczas naszych pierwszych zawodów.
- Zawsze w ciebie wierzyli.
- Tak wiele im zawdzięczam… - westchnęła Thea. – Zawsze marzyłam o medalu Olimpijskim albo Mistrzostw, którym mogłabym im podziękować za wszystko, co dla mnie zrobili.
- I bez tego są z ciebie dumni. Zawsze byli – powiedziała blondynka z pełnym przekonaniem, położywszy dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Może teraz tobie się uda, skoro odpadła twoja najgroźniejsza rywalka – zażartowała Theodora, ocierając oczy i chowając transparent z powrotem w kartonie. – Chodźmy na dół, za chwilę zaczyna się „Kapitan Ameryka”.

*

Dusiłem się w tłumie,
Mając nadzieję, że moje uczucia utoną.


*

- Czuję się trochę przerażona – wyszeptała kilka dni później do stojącej obok niej Claudii.
Probst, nie zważając na protesty przyjaciółki i swoje treningi, postanowiła wsadzić Schneider do samochodu i dowieźć na parking, z którego razem z resztą drużyny miała odjechać do Niemiec. Thea przez całą drogę miała nadzieję, że zabraknie im paliwa, złapią gumę albo gdzieś na drodze będzie wypadek i, niestety, utkną w korku, przez co nie zdąży na zbiórkę. Mogła przewidzieć, że jeszcze nie zdążyła wyczerpać swojego zapasu pecha i los nie będzie dla niej zbyt łaskawy.
- Pomógłby mi przytulaniec – zasugerowała, po braku reakcji ze strony przyjaciółki.
- A nie wystarczy współczucie w oczach? – Claudia zerknęła na nią przelotnie, marszcząc czoło.
Theodora westchnęła przeciągle. Nawet Probst sprzymierzyła się przeciwko niej.
Rozejrzała się po raz kolejny po parkingu. Jej wzrok zarejestrował jakieś poruszenie nieopodal niedużego autobusu, dlatego skupiła się na pokaźnych rozmiarów grupie mężczyzn ubranych w niemalże identyczne kurtki. Dokładnie takie same, jak ta, którą miała na sobie. Chrząknęła znacząco i Claudia spojrzała w tę samą stronę, co Thea.
- Czy coś tutaj umiera?
- Tak, moja szansa na ucieczkę – mruknęła Schneider, wzdychając ciężko.
Ruszyła w kierunku austriackiej drużyny, ciągnąc za sobą walizkę. Probst szła tuż obok niej, zastanawiając się na głos, co może się stać z Theodorą w ciągu najbliższych kilku miesięcy, które miała spędzić w towarzystwie samych facetów. To sprawiało, że do oczu Thei cisnęły się łzy. Jeszcze nie rozpoczął się sezon, a ona już tęskniła za domem, świętym spokojem i przede wszystkim za jej ekipą, z którą powinna być teraz na zgrupowaniu. Jedynym pocieszeniem w tym wszystkim był Michael, z którym utrzymywała kontakt od Igrzysk w Soczi.
- Och, ty musisz być Theodora! - przywitał ją trener, kiedy dziewczyny znalazły się dostatecznie blisko. Thea uśmiechnęła się krzywo, odnotowując w głowie, by przy najbliższej okazji omówić z drużyną i sztabem szkoleniowym kwestię jej imienia, ponieważ szczerze nienawidziła jego pełnej formy.
Grzecznie przytaknęła, stawiając torbę obok walizki i zerknęła pobieżnie na każdego ze skoczków. Mało który zauważył jej przybycie, ponieważ większość zajęta była pakowaniem swoich bagaży do autobusu i logistycznym rozmieszczeniem całego sprzętu w luku.
- A pani to…?
- Jestem tylko kierowcą. Właśnie, Thea – Claudia zwróciła się do przyjaciółki. Thea odwróciła się w jej stronę i cicho syknęła, gdy za bardzo obciążyła kontuzjowaną nogę. - Muszę jechać. Nie chcę jeszcze bardziej wkurzyć Brandta, już i tak pewnie będę robić karne kółka – wywróciła oczami, a Theodora skwitowała to śmiechem. Była więcej niż pewna, że karą za ucieczkę już drugiego dnia zgrupowania, by odstawić ją na miejsce jej śmierci, będzie nie tylko bieganie, ale i cała seria na siłowni. Zabójcza. - Daj znać, jak dojedziecie na miejsce i odzywaj się czasem, co?
- Masz to jak w banku. Pozdrów ekipę – nakazała przyjaciółce i przytuliła ją mocno. - I wygraj dla mnie w Montafon, dobra? - poprosiła jeszcze, nim się od niej odsunęła.
Claudia przytaknęła i skierowała się w stronę swojego samochodu. Otworzywszy drzwi, pomachała na pożegnanie i wsiadła do środka. Thea obserwowała, jak odpala auto, prawdopodobnie zmienia płytę w odtwarzaczu, zapala światła i gwałtownie odjeżdża. Cicho westchnęła i odwróciła się z powrotem w stronę kadry szkoleniowej, której miała być częścią, oraz skoczków.
- Thea? – Hayböck uniósł brwi w niedowierzającym geście. Theodora skwitowała to wzruszeniem ramion i niepewnym uśmiechem, a chwilę potem została pochwycona w ramiona i mocno przytulona.
- Dusisz mnie, wielkoludzie – wykrztusiła, uwalniając się z uścisku Michaela. – Starczy tej miłości, bo Stefan będzie zazdrosny.
- O niego? Bierz go sobie – wtrącił swoje trzy grosze Kraft, zbliżając się do przyjaciela i dziewczyny. Na powitanie przybił jej piątkę i wyszczerzył wiewiórcze zęby w szerokim uśmiechu.
- Chyba jednak spasuję. – Wykrzywiła się złośliwie do Michi’ego, który tylko prychnął lekceważąco.
- Trenerze, co ona tu robi?
Obok Heinza Kuttina stanął Gregor Schlirenzauer. Z założonymi na piersi ramionami przyglądał się z wyraźną niechęcią Thei. Odwzajemniła spojrzenie, mrużąc oczy. Była pewna, że jeżeli w kadrze będą mieli do siebie taki sam stosunek, jak pod koniec Igrzysk, to oprócz tego, że stanie przed ogromnym wyzwaniem zapanowania nad swoimi emocjami, pozostali zawodnicy nieraz będą musieli wkraczać do akcji w roli mediatorów. Co prawda obiecała sobie, że będzie zachowywała się profesjonalnie, ale dla swojego ulubionego austriackiego skoczka była gotowa zrobić wyjątek.
- Mathias zgłosił związkowi, że potrzebuje pomocy przy waszych nartach i zarząd przychylił się do tej prośby. Theodora jest waszym nowym serwismenem – wyjaśnił trener, posyłając kobiecie uspokajające spojrzenie.
Andreas Kofler, podobnie jak Gregor, nie wyglądał na szczególnie przekonanego. Chociaż podczas Igrzysk zdążył zapałać do Thei sympatią – zresztą podobnie jak wszyscy zawodnicy –, obok niepewnego uśmiechu pojawiło się wyraźnie skonsternowane spojrzenie.
- Trenerze, a co z Silvią? Czy to rozsądne, żeby kobieta…
Michael nabrał powietrza głęboko w płuca, by stanąć w obronie prawie przyjaciółki, Kraft wywrócił oczami, Thea zacisnęła jedną dłoń na rączce walizki, a drugą na kuli, na której wspierała swój ciężar, a Heinz machnął lekceważąco ręką, ucinając wszelkie spekulacje i uciszając gotowych wdać się w dyskusję zawodników.
- Jak najbardziej rozsądne. Poza tym – zawiesił na chwilę głos, odszukując wśród grupy odpowiedniej osoby – jeśli zajdzie taka potrzeba, Herbert będzie miał na nią oko. Zgadza się?
Wspomniany mężczyzna kiwnął – dosyć niechętnie – głową. Thea pamiętając, że to fizjoterapeuta kadry, przyjrzała się uważnie Leitnerowi. Wyglądał na wyraźnie znudzonego przymusowym zebraniem, do którego by nie doszło, gdyby kilku skoczków nie przejęło się tak jej obecnością w kadrze. Miała cichą nadzieję, że podczas rehabilitacji jej kolana będzie chociaż odrobinę przyjemniejszy, a wtedy i ona postara się nie sprawiać nikomu żadnych kłopotów. W końcu zdecydowała się przyjąć tę pracę, by nie tylko ponownie się usamodzielnić, ale również zrobić coś dobrego dla narodowej drużyny. Nie chciała, by nienajlepsza atmosfera pomiędzy nią a niektórymi osobami zaszkodziła całej ekipie.
- W porządku. – Andreas w końcu odpuścił, ostatni raz obdarzył Theodorę nieco dziwnym spojrzeniem i wsiadł do autobusu, który już czekał na swoich pasażerów.
Schlierenzauer prychnął, wyraźnie niezadowolony przebiegiem rozmowy i poszedł w ślady starszego kolegi. Thea wywróciła oczami (czym wywołała ciche parsknięcie śmiechu u Stefana i Michaela), zupełnie nie zaskoczona zachowaniem Gregora. Skoro dla niej dwa lata to za mało, by ze wszystkim się uporać, nie mogła oczekiwać, że skoczek sam zakopie topór wojenny.
- Przejdzie wam kiedyś? – zapytał z rozbawieniem Michi, targając ciemne włosy Schneiderówny.
Uciekłszy od ręki Hayböcka, siejącej zamęt na jej głowie, spojrzała na niego z wyrzutem.
- Chyba nieprędko – odparła dobitnie. – Wiesz, że to nie do końca zależy ode mnie.
- Ładujcie się do autobusu – zarządził Kuttin, przerywając im i wymijając milczących do tej pory Poppingera i Fettnera, po czym sam wsiadł do pojazdu.
Theodora, z dużą pomocą Michaela, włożyła swoją walizkę do luku bagażowego i razem z pozostałymi członkami sztabu oraz zawodnikami poszła w ślady trenera. Skoczkowie dołączyli do kolegów, siedzących już na tyłach busa, a dziewczyna zajęła jedno z ostatnich wolnych miejsc mniej więcej w połowie pojazdu. Oparła kulę o siedzenie obok, zdjęła kurtkę i wcisnęła ją w przestrzeń pomiędzy nią, a zimną szybę, i wyjęła z plecaka słuchawki. Kiedy przeglądała w telefonie playlistę w poszukiwaniu ulubionego utworu, w przerwie pomiędzy fotelami pojawiła się twarz Michaela. Zignorowała skoczka i z zadowolonym uśmiechem włączyła odtwarzanie piosenki. Kiedy chciała uciec do swojego świata, Hayböck wymownie chrząknął, czym zmusił ją by w końcu na niego spojrzała, uniósłszy jedną brew.
- No co?
- Nico. Pogadać chciałem.
- Przecież gadaliśmy.
Prychnął.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
Westchnęła.
- Nie tutaj, Michi, okej? – poprosiła, przyznając mu rację. Najwyraźniej była winna swojemu przyjacielowi jakieś wyjaśnienia. Widocznie nie tylko ona była przekonana, że przez najbliższe kilka miesięcy będą oglądać się jedynie na ekranie telewizorów lub laptopa. – Wszystko ci opowiem na miejscu.
Hayböck w końcu dał za wygraną i wrócił na swoje miejsce obok Stefana, a Thea w końcu mogła włożyć do uszu słuchawki. Cofnęła piosenkę do początku i oparłszy głowę o okno, przymknęła oczy. Trochę bała się tego, co miał przynieść jej nowy sezon. Była przyzwyczajona do adrenaliny, strach był dla niej żadną przeszkodą, gdy robiła ewolucje w powietrzu, jednak o dreszcze przyprawiała ją myśl współpracy z tymi wszystkimi osobami. Nie była pewna jak przyjmą ją członkowie sztabu ani jak traktować będą ją zawodnicy, których do tej pory nie poznała lub z którymi miała nienajlepsze stosunki. Miała nadzieję, że z czasem ten irracjonalny lęk minie i wśród kadry skoczków poczuje się niemal równie dobrze jak w swojej własnej. Chyba tego potrzebowała.
Kiedy autobus wjechał na autostradę, Thea zasnęła, uśpiona przez muzykę i bombardujące ją myśli.

*

Dzięki łasce ognia i płomieni
Jesteś obliczem przyszłości,
Krwią w moich żyłach.


*

Cały proces rozpakowywania autobusu i zameldowywania się w hotelu spowodował, że Theodora przez chwilę miała wrażenie, jakby ktoś cofnął czas, a obok niej zamiast austriackich skoczków stała snowboardowa ekipa. Nawet poziom żartów był niezwykle zbliżony do tego, który prezentowali jej koledzy, dlatego gdy już całkowicie się obudziła, z rozczarowaniem zauważyła, że zamiast na zgrupowaniu w Bad Gastein, była w Klinghenthal, gdzie miała zadebiutować jako serwismen drużyny narodowej skoczków.
Potarła twarz i wywróciła oczami, dając do zrozumienia Stefanowi i Michaelowi, że ich nie słuchała i nawet nie była ciekawa, co od kilku minut do niej mówili. Ignorując ich nawoływania, odebrała od trenera klucz do swojego pokoju i ruszyła w stronę windy, ciągnąc za sobą ciężką walizkę i wspierając swój ciężar na niebieskiej kuli pokrytej naklejkami z nazwą jej sponsora. Wsiadła do środka i wcisnąwszy przycisk z trzecim numerem, ucieszyła się, że odbędzie samotną podróż na swoje piętro, kiedy razem ze swoim sprzętem władował się do niej Schlierenzauer.
Westchnęła ciężko i ustąpiła mu trochę miejsca, by nie zginął przytrzaśnięty przez metalowe drzwi. Nie oczekiwała żadnych podziękowań, dlatego szczerze się zdziwiła, gdy została obdarzona krótkim spojrzeniem i kiwnięciem głową. Lepsze to, niż nic.
- Chcesz znowu namieszać? – zapytał cicho i przez szum windy Thea ledwo go usłyszała, dlatego nie od razu odpowiedziała.
Zerknęła na niego kątem oka. Napiął mięśnie ramion, twarz mu stężała i wyraźnie nie na rękę mu było, że – chociaż tylko na kilkadziesiąt sekund – są zamknięci razem na tak niedużej przestrzeni. Wzruszyła ramionami.
- Ty też nie byłeś bez winy – prychnęła.
- Zaczęłaś to wszystko. Te głupie podchody – odparł ze złością, mrużąc oczy.
- Nie odpuścisz? – mruknęła niechętnie.
- Po moim trupie – wycedził przez zęby.
Nawet ją to nie zdziwiło. Zraniła jego ego wyjątkowo mocno.
- Wiesz, to da się zrobić – odpowiedziała równie gniewnie.
Wymienili wzburzone spojrzenia i niemalże odetchnęli z ulgą, kiedy ciche brzęknięcie oznajmiło im, że znaleźli się na trzecim piętrze. Gregor złapał swój sprzęt i torbę i pospiesznie opuścił windę. Theodora, chociaż znacznie wolniej, poszła w jego ślady.
Utykając, ruszyła wzdłuż korytarza w poszukiwaniu swojego pokoju. Mijała kolejne numery na drzwiach i niecierpliwiła się, że tak wolno maleją. W końcu dotarła do magicznej trzysta siedemnastki i niewiele brakowało, by westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się z rozczuleniem. Weszła do pomieszczenia i nie kłopocząc się rozpakowywaniem walizki, bez sił opadła na łóżko. Sięgnęła do kieszeni swetra po telefon i wysłała wiadomość o dojeździe do rodziców i Claudii, po czym przyłożyła policzek do poduszki i zamknęła oczy. Chociaż przespała niemal całą podróż z Innsbrucku do Klingenthal, była zmęczona nie tyle fizycznie, co psychicznie całym dniem. Bardzo chciała zasnąć i obudzić się dopiero na treningi i kwalifikacje, które miały odbyć się dopiero za kilkanaście godzin.
Nie minęło jednak nawet pięć minut i nie zdążyła zasnąć, kiedy do jej pokoju bez pukania wpadł nieproszony gość, niemalże przewracając się o rzuconą na środku walizkę. Jęknęła i przeklęła w przyciśniętą do twarzy poduszkę, po czym niechętnie przekręciła się na plecy i uniosła na łokciach do pozycji siedzącej.
- Chcesz mnie zabić, kobieto? – zapytał z wyrzutem Hayböck, gdy już stabilnie zasnął na nogach.
- Jakbyś zgadł… - mruknęła, marszcząc czoło i obrzucając go zirytowanym spojrzeniem.
Z powrotem się położyła, nakrywając oczy dłonią.
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że chcesz się mnie pozbyć.
- Bo chcę, Michi. Super, że wpadłeś, ale zobaczymy się jutro na śniadaniu. Wiesz, gdzie są drzwi.
- Nie ma spania, Thea – odparł, ignorując jej nieprzyjemny ton i złośliwości. Usiadł obok niej i odciągnął jej rękę od twarzy. – Za pół godziny macie spotkanie sztabu.
- Pierwsze słyszę.
- Wiem, dlatego przyszedłem. Heinz mówił o tym w autobusie, ale najwyraźniej jeszcze spałaś – wzruszył ramionami.
Położył się obok niej i zaczął się bawić swoją czapką z daszkiem, nie zwracając uwagi na piorunujące spojrzenia, które co chwilę posyłała mu Theodora.
- Ściemniasz – obstawiała przy swoim dziewczyna.
- Niezupełnie.
- Zabij mnie – poprosiła, zakrywając twarz poduszką.
- Żartujesz? - oburzył się Michael. - Jesteś w tej drużynie najnormalniejszą osobą, oczywiście zaraz po mnie. Nie mogę cię zabić, bo z kim będę rozmawiać na tematy egzystencjalne?
- Stefan mówił coś innego – zauważyła, przypominając sobie jedną z ostatnich rozmów z Kraftem.
- Stefan kłamał – skontrował skoczek. - Co mówił?
- Że to on jest z was wszystkich najnormalniejszy. Czy coś w tym stylu – odpowiedziała, odkładając poduszkę i przewracając się na bok, by zobaczyć reakcję Hayböcka.
Skoczek roześmiał się, a potem nagle spoważniał, założył czapkę na roztrzepane włosy i wstał z miejsca. Bez słowa podszedł do drzwi, robiąc duży krok nad jej bagażem i obejrzał się na nią dopiero po tym, jak położył rękę na klamce.
- Muszę nauczyć dzieciaka, żeby nie opowiadał bajek. Nie spóźnij się za bardzo do Heinza, pokój 329 – powiedział jeszcze, po czym wyszedł. Schneiderówna chciała powrócić do swojej krótkiej drzemki, jednak w pomieszczeniu znów pojawiła się głowa Michaela, co skwitowała wywróceniem oczu. – Tylko uważaj, w 328 mieszka Schlierenzauer, a przed chwilą mówił coś o zacieraniu śladów po zabójstwie – dodał konspiracyjnym szeptem i ulotnił się.
To ostrzeżenie zmusiło Theę do otworzenia walizki i wyjęcia z niej gazu pieprzowego, który włożył jej tam ojciec. Na czarną godzinę, powiedział. Coś – a właściwie ktoś i był to Michi – podpowiedziało jej, że ta najgorsza godzina nadeszła szybciej niż podejrzewała. Warto było się zabezpieczyć, póki życie było jej miłe.
Nie miała wątpliwości, że czekało ją nie tylko bardzo ciekawe, ale i dosyć niebezpiecznie życie pośród austriackich skoczków, ale była gotowa podjąć to wyzwanie.

*

Zamierzam wypowiedzieć wszystkie słowa
Krążące po mojej głowie,
Jestem rozwścieczony i zmęczony tym,
Jak mają się rzeczy.




Cześć.
Jestem strasznie niecierpliwa, dlatego proszę, przedwalentynkowy prezent. Jeśli ktoś mnie obserwuje na twitterze, to dobrze wie, jak to wszystko mocno przeżywam, tym bardziej, że jestem teraz w rodzinnym miasteczku Thei i się zakochuję. Tyrol jest piękny, polecam serdecznie!
Chyba jestem całkiem zadowolona z tego rozdziału.
Grüße und Küsse!

7 stycznia 2017

prolog

Złamana, tylko w samotności będę krzyczeć –
Nigdy nie zobaczysz tego, co ukryte.

Sia – Unstoppable

*

Cardrona była dla Thei specjalnym miejscem. To właśnie tutaj, na Wyspie Południowej należącej do Nowej Zelandii, przed trzema laty po raz pierwszy stanęła na podium Pucharu Świata. To było jedno z jej najważniejszych i największych osiągnięć w halfpipe’ie – przegrała wtedy tylko z Kelly Clark, późniejszą zwyciężczynią w klasyfikacji generalnej i Sophie Rodriguez. Teraz, tego sierpniowego dnia, kiedy na inaugurację sezonu miała pojechać w slopestyle’u, swojej koronnej dyscyplinie, liczyła na poprawienie tamtego osiągnięcia. Była na to gotowa.
Kiedy upewniła się, że porządnie zapięła wiązania, uniosła głowę i spojrzała w dół stoku. Poręcze, boxy, skocznie – to był znajomy widok. Przez kilkanaście lat zdążyła się do niego przyzwyczaić i stał się dla niej codziennością. Ale masa kibiców, skandujących nazwiska ulubionych zawodniczek, zawsze sprawiała, że jej serce zaczynało mocniej bić, wysoko podskakiwać i robić kilka salt. W szczególności wtedy, gdy wśród dziesiątek kolorowych transparentów i flag, dostrzegała te ze swoim imieniem i nazwiskiem. To zawsze podnosiło jej poziom adrenaliny i dodawało jeszcze więcej motywacji.
Nabrała głęboko powietrza w płuca i powoli wypuściła je przez usta, na krótką chwilę zamykając oczy. Wyłączyła się na panujący poza namiotem gwar rozmów i skupiła się wyłącznie przejeździe. Bądź deską, słyszała w głowie głos trenera, który za linią mety mocno ściskał kciuki za swoją podopieczną. Musicie być jednością. Mimowolnie wygięła usta w szerokim uśmiechu, zapięła kask, naciągnęła gogle, szczelnie dociskając je do twarzy i mocno odepchnęła się od słupków, jednocześnie unosząc powieki.
Od razu głęboko przysiadła na ugiętych kolanach, by zmniejszyć opór stawiany powietrzu przez swoje ciało i nabrać większej prędkości. Utkwiła wzrok w pierwszej przeszkodzie, na ułamek sekundy nerwowo spinając mięśnie ramion. Rozluźnienie przyszło wraz z najechaniem na pierwszą hopkę i gdy znalazła się na jej szczycie, gwałtownie wyprostowała nogi, a prawą dłonią złapała tylną krawędź deski między nosem a wiązaniem, dodając do tego rotację. Poprawnie, wręcz podręcznikowo, wylądowała kilka metrów dalej i od razu zaczęła szykować się do kolejnej akrobacji. Pierwszy rail miał być mocnym akcentem na początek przejazdu i dlatego Thea wyjątkowo obawiała się przygotowanego na ten fragment frontslide’u dwieście siedemdziesiąt stopni z nosepressem. Chyba właśnie ten szepczący w podświadomości strach spowodował, że wyskoczyła zdecydowanie za mocno, przez co nie udało jej się utrzymać równowagi i deska zsunęła się z poręczy, a jej kolano zaliczyło bliski kontakt z metalową rurą. Usłyszała chrupnięcie i jęknęła, gdy poczuła przeszywający ból, ale zacisnęła pięści z postanowieniem, że nie podda się i dokończy przejazd. Zbyt długo czekała na sezon taki, jak ten – była doskonale przygotowana, czuła się mocna i wiedziała, że ma ogromną szansę wygrać nie tylko konkurs inauguracyjny, ale także wiele innych w rozpoczynającym się sezonie. Była gotowa powalczyć o zwycięstwo w Pucharze Świata.
Zagryzała mocno wargę za każdym razem, gdy przy lądowaniu obciążała lewą nogę i czuła na języku metaliczny posmak krwi, ale satysfakcja, jaką odczuwała po każdej udanej ewolucji, neutralizowała cierpienie. Nabierała coraz większej prędkości, będąc już na ostatniej prostej. Przed nią była tylko jedna hopka, największa ze wszystkich, na którą miała zaplanowaną efektowną, ale stosunkowo nietrudną akrobację. Jakiś złośliwy głosik podpowiedział Thei, że to dobra okazja, by nadrobić stracone przy poręczy punkty, dlatego nie zastanawiając się w ogóle nad konsekwencjami, zmieniła skok na zupełnie inny. Wybiła się najmocniej, jak umiała…
… a potem upadła, tracąc przytomność.
Nie udało się.

*

Wszystkie te uśmiechy, wiem czego trzeba, by oszukać to miasto,
Będę to robić do zachodu słońca i przez całą noc.


*

Wraz z chwilą, kiedy drzwi się otworzyły i do baru weszły Amerykanki, niemalże wszystkie kieliszki poszły w górę. Thea z ponurą miną obserwowała młodą Hailey podążającą za dumnie wyprostowaną Jamie, zwyciężczynią konkursu. Piętnastolatka sprawiała wrażenie nieco zagubionej i oszołomionej atmosferą. Już dawno po dobranocce, powinna zostać w hotelu i szykować się do spania, pomyślała zgryźliwie Schneider, wypijając całą zawartość stojącej przed nią szklanki. Odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć na niekontrolowane wybuchy radości i uśmiechy snowboardzistów i sztabów szkoleniowych, dla których sezon właśnie się zaczął. Alkohol przyjemnie palił gardło i zagłuszał wyrzuty sumienia oraz pulsujące tępym bólem kolano. Skinęła na barmana głową, po raz kolejny zamawiając tego samego drinka i zerknęła kątem oka na przysiadającą się do niej Laurie. Zatrzymała za zębami przekleństwo i z trudem powstrzymała się przed posłaniem zawodniczki do diabła. Nie potrafiła jednak nie prychnąć, przynajmniej w ten sposób wyrażając swoje niezadowolenie z nieproszonego towarzystwa.
- Dobrze ci dziś szło.
Thea z powątpiewaniem uniosła brwi i parsknęła śmiechem.
- No faktycznie, spadłam z raila w niezłym stylu. Gdyby to były skoki, to dałabym sobie same dziewiętnastki – zironizowała bardziej opryskliwie, niż zazwyczaj i zacisnęła dłoń na szklance ze złocistym alkoholem.
- To backside rodeo na koniec dałoby ci pewnie podium. Siedemset dwadzieścia, co? To było odważne – przyznała Kanadyjka z wyraźnym podziwem.
Schneider zadrżała z kumulującej się w niej złości. To było głupie!, chciała krzyknąć. Gdyby tylko otrzymała taką szansę, cofnęłaby czas i po nieudanym frontslide przerwała przejazd. Zmusiła się, żeby wygiąć usta w krzywym uśmiechu i upiła mały łyk whisky, razem z nim przełykając wszystkie gorzkie słowa, które miała już na końcu języka.
- I spójrz, co z tego mam – kiwnęła głową na ubraną w ortezę nogę. – To nie było tego warte, Laurie – dodała gorzko i wypiła pozostały w szklance płyn.
Thea zacisnęła mocno powieki, kiedy poczuła napływające do oczu łzy. Nie płakała na stoku. Nie płakała w szpitalu, kiedy odzyskała przytomność i usłyszała diagnozę ortopedy. Nie płakała, gdy lekarz reprezentacji Austrii ustalał telefonicznie termin operacji. Nie mogła więc płakać też przy osobach, którym zawsze pokazywała swoją najsilniejszą stronę.
- Czemu brzmisz, jakbyś się poddała, Thea? – skarciła Austriaczkę Blouin, kładąc dłoń na jej mocno zaciśniętej pięści. – Przecież wrócisz o wiele silniejsza i jeszcze pokażesz nam wszystkim, kto tak naprawdę rządzi na stoku.
Roześmiała się bez cienia wesołości i wyszarpnęła rękę z delikatnego uścisku koleżanki. Wciąż walczyła z gorzkimi łzami, a każda oznaka litości tylko przybliżała ją do momentu, kiedy da im upust. Chyba bała się chwili, w której sama przed sobą musiałaby przyznać, jak bardzo psychicznie bolała ją ta sytuacja, dlatego z całych sił walczyła, by dopuścić do niej najpóźniej jak to tylko możliwe. Krótka wymiana zdań z Laurie uświadomiła jej, że to znacznie trudniejsze niż niejedna ewolucja w snowparku.
- Nie mogę się łudzić – wykrztusiła, przez zaciśnięte gardło. – To niemożliwe.
Zapłaciwszy za whisky, ubrała kurtkę i sięgnęła po oparte o drugie krzesło kule. Z trudem wstała, wspierając na nich swój cały ciężar. Bez słowa pożegnania zostawiła młodą Kanadyjkę i ruszyła w stronę wyjścia z baru. Wielu snowboardzistów ustępowało jej drogi, słyszała życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, czuła na sobie współczujące spojrzenia i pokrzepiające poklepujące ją po plecach ręce, a gdy zbliżyła się do drzwi, fizjoterapeuta jej kadry, który tego wieczora robił za jej osobistą niańkę, złapał ją pod ramię. Ignorując obecność Patricka, odetchnęła z ulgą, kiedy mogła odetchnąć mroźnym powietrzem, a drzwi za nią zatrzasnęły się z hukiem, odcinając ją od dotychczasowego życia.

*

Słyszałam, że pozwalanie na okazywanie uczuć
Jest jedynym sposobem, by rozwijać relacje,
Ale teraz jestem zbyt przerażona.


*

To właśnie wtedy, dwudziestego drugiego sierpnia dwa tysiące piętnastego roku, Theodora Schneider, dwudziestotrzyletnia Austriaczka, snowboardzistka i uczestniczka Igrzysk Olimpijskich w Soczi, zaczęła sobie uświadamiać, że to nie człowiek wybiera sobie czas, w którym żyje i sposób, w jaki żyje. Może wolałby kiedy indziej, gdzie indziej, wygodnie, spokojnie, przyjemnie, z kocykiem na kolanach, przy kominku, przed telewizorem, z kawusią w ręce, z książką, z psem u nóg, z kotem przy boku, w ciepłych bamboszach, zachowując intymność i kameralność.
Ale ktoś – Bóg, Los, Fortuna – wybrał mu właśnie ten czas i właśnie to miejsce. Thea próbowała i wie, że nie da się uratować w zaciszu swego domu. Zawsze w końcu wywieje człowieka wiatr wydarzeń i będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytania o sens życia i śmierci. Nigdy nie ma łatwych czasów dla tego, kto chciałby żyć w miarę uczciwie z samym sobą.
Nie ma przypadków – one występują tylko w gramatyce. Była pewna, że we wszystkim, w każdej podjętej przez nią decyzji, w każdym wyjeździe, w każdym powrocie, w każdej porażce i w każdym zwycięstwie był jakiś sens. W przeciwny razie na co by to było? Musiała przez to przejść, by wyciągnąć z tego jakąś naukę – nie potrafiła znaleźć innego wytłumaczenia. Po wielu miesiącach mogła powiedzieć jedno – stała się silniejsza. Trochę bolało ją serce, trochę dokuczało jej kolano, kalejdoskop wspomnień każdego wieczora trochę zbyt natarczywie przewijał jej się przed oczami, ale powoli przestawała żałować tego, co się wydarzyło. W przeciwnym wypadku byłaby kimś zupełnie innym, a – prawdę mówiąc – polubiła tę nową Theę.
Cardrona ją do tego przygotowała. A kiedy pożegnała się z deską snowboardową, wszystko zaczęło się zmieniać.

*

Zakładam moją zbroję, pokazuję ci, jak silna jestem.
Zakładam moją zbroję, pokażę ci, że jestem nie do zatrzymania.



W porządku. Wracamy.
To będzie dla mnie ważne opowiadanie z dwóch powodów: pierwszym jest Gregor; drugim – snowboard. Trochę się denerwuję, bo wiem, jak zakończyło się moje pierwsze podejście do tej historii, ale znaczy ona dla mnie naprawdę bardzo dużo, dlatego mam nadzieję, że (może z waszą pomocą) tym razem uda mi się nie tylko rozpocząć, ale i doprowadzić ją do finiszu.
Więc ruszamy. Dziś jest do tego dobrym dniem. Kiedy zaplanowałam powrót na styczeń, od razu w głowie pojawiła mi się data siódmego. Bo po TCS, przed Wisłą, ale przede wszystkim – bo urodziny tego padalca (27 lat, kiedy to zleciało…?). Poza ty siódemka to szczęśliwa liczba, może więc przyniesie mi dużo pomyślności w pisaniu Theory (dzięki, Emsik!)?
To tyle. Z jedynką widzimy się w lutym. Trzymajcie kciuki!

PS. Wciąż buzia mi się cieszy, bo KAMIL WYGRAŁ TCS! Pieter był drugi! A Kicia czwarty! Czy wczorajszy dzień w ogóle się wydarzył, czy tylko mi się to śniło?