Nigdy nie zobaczysz tego, co ukryte.
Sia – Unstoppable
*
Cardrona była dla Thei specjalnym miejscem. To właśnie tutaj, na Wyspie Południowej należącej do Nowej Zelandii, przed trzema laty po raz pierwszy stanęła na podium Pucharu Świata. To było jedno z jej najważniejszych i największych osiągnięć w halfpipe’ie – przegrała wtedy tylko z Kelly Clark, późniejszą zwyciężczynią w klasyfikacji generalnej i Sophie Rodriguez. Teraz, tego sierpniowego dnia, kiedy na inaugurację sezonu miała pojechać w slopestyle’u, swojej koronnej dyscyplinie, liczyła na poprawienie tamtego osiągnięcia. Była na to gotowa.
Kiedy upewniła się, że porządnie zapięła wiązania, uniosła głowę i spojrzała w dół stoku. Poręcze, boxy, skocznie – to był znajomy widok. Przez kilkanaście lat zdążyła się do niego przyzwyczaić i stał się dla niej codziennością. Ale masa kibiców, skandujących nazwiska ulubionych zawodniczek, zawsze sprawiała, że jej serce zaczynało mocniej bić, wysoko podskakiwać i robić kilka salt. W szczególności wtedy, gdy wśród dziesiątek kolorowych transparentów i flag, dostrzegała te ze swoim imieniem i nazwiskiem. To zawsze podnosiło jej poziom adrenaliny i dodawało jeszcze więcej motywacji.
Nabrała głęboko powietrza w płuca i powoli wypuściła je przez usta, na krótką chwilę zamykając oczy. Wyłączyła się na panujący poza namiotem gwar rozmów i skupiła się wyłącznie przejeździe. Bądź deską, słyszała w głowie głos trenera, który za linią mety mocno ściskał kciuki za swoją podopieczną. Musicie być jednością. Mimowolnie wygięła usta w szerokim uśmiechu, zapięła kask, naciągnęła gogle, szczelnie dociskając je do twarzy i mocno odepchnęła się od słupków, jednocześnie unosząc powieki.
Od razu głęboko przysiadła na ugiętych kolanach, by zmniejszyć opór stawiany powietrzu przez swoje ciało i nabrać większej prędkości. Utkwiła wzrok w pierwszej przeszkodzie, na ułamek sekundy nerwowo spinając mięśnie ramion. Rozluźnienie przyszło wraz z najechaniem na pierwszą hopkę i gdy znalazła się na jej szczycie, gwałtownie wyprostowała nogi, a prawą dłonią złapała tylną krawędź deski między nosem a wiązaniem, dodając do tego rotację. Poprawnie, wręcz podręcznikowo, wylądowała kilka metrów dalej i od razu zaczęła szykować się do kolejnej akrobacji. Pierwszy rail miał być mocnym akcentem na początek przejazdu i dlatego Thea wyjątkowo obawiała się przygotowanego na ten fragment frontslide’u dwieście siedemdziesiąt stopni z nosepressem. Chyba właśnie ten szepczący w podświadomości strach spowodował, że wyskoczyła zdecydowanie za mocno, przez co nie udało jej się utrzymać równowagi i deska zsunęła się z poręczy, a jej kolano zaliczyło bliski kontakt z metalową rurą. Usłyszała chrupnięcie i jęknęła, gdy poczuła przeszywający ból, ale zacisnęła pięści z postanowieniem, że nie podda się i dokończy przejazd. Zbyt długo czekała na sezon taki, jak ten – była doskonale przygotowana, czuła się mocna i wiedziała, że ma ogromną szansę wygrać nie tylko konkurs inauguracyjny, ale także wiele innych w rozpoczynającym się sezonie. Była gotowa powalczyć o zwycięstwo w Pucharze Świata.
Zagryzała mocno wargę za każdym razem, gdy przy lądowaniu obciążała lewą nogę i czuła na języku metaliczny posmak krwi, ale satysfakcja, jaką odczuwała po każdej udanej ewolucji, neutralizowała cierpienie. Nabierała coraz większej prędkości, będąc już na ostatniej prostej. Przed nią była tylko jedna hopka, największa ze wszystkich, na którą miała zaplanowaną efektowną, ale stosunkowo nietrudną akrobację. Jakiś złośliwy głosik podpowiedział Thei, że to dobra okazja, by nadrobić stracone przy poręczy punkty, dlatego nie zastanawiając się w ogóle nad konsekwencjami, zmieniła skok na zupełnie inny. Wybiła się najmocniej, jak umiała…
… a potem upadła, tracąc przytomność.
Nie udało się.
Wszystkie te uśmiechy, wiem czego trzeba, by oszukać to miasto,
Będę to robić do zachodu słońca i przez całą noc.
*
Wraz z chwilą, kiedy drzwi się otworzyły i do baru weszły Amerykanki, niemalże wszystkie kieliszki poszły w górę. Thea z ponurą miną obserwowała młodą Hailey podążającą za dumnie wyprostowaną Jamie, zwyciężczynią konkursu. Piętnastolatka sprawiała wrażenie nieco zagubionej i oszołomionej atmosferą. Już dawno po dobranocce, powinna zostać w hotelu i szykować się do spania, pomyślała zgryźliwie Schneider, wypijając całą zawartość stojącej przed nią szklanki. Odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć na niekontrolowane wybuchy radości i uśmiechy snowboardzistów i sztabów szkoleniowych, dla których sezon właśnie się zaczął. Alkohol przyjemnie palił gardło i zagłuszał wyrzuty sumienia oraz pulsujące tępym bólem kolano. Skinęła na barmana głową, po raz kolejny zamawiając tego samego drinka i zerknęła kątem oka na przysiadającą się do niej Laurie. Zatrzymała za zębami przekleństwo i z trudem powstrzymała się przed posłaniem zawodniczki do diabła. Nie potrafiła jednak nie prychnąć, przynajmniej w ten sposób wyrażając swoje niezadowolenie z nieproszonego towarzystwa.
- Dobrze ci dziś szło.
Thea z powątpiewaniem uniosła brwi i parsknęła śmiechem.
- No faktycznie, spadłam z raila w niezłym stylu. Gdyby to były skoki, to dałabym sobie same dziewiętnastki – zironizowała bardziej opryskliwie, niż zazwyczaj i zacisnęła dłoń na szklance ze złocistym alkoholem.
- To backside rodeo na koniec dałoby ci pewnie podium. Siedemset dwadzieścia, co? To było odważne – przyznała Kanadyjka z wyraźnym podziwem.
Schneider zadrżała z kumulującej się w niej złości. To było głupie!, chciała krzyknąć. Gdyby tylko otrzymała taką szansę, cofnęłaby czas i po nieudanym frontslide przerwała przejazd. Zmusiła się, żeby wygiąć usta w krzywym uśmiechu i upiła mały łyk whisky, razem z nim przełykając wszystkie gorzkie słowa, które miała już na końcu języka.
- I spójrz, co z tego mam – kiwnęła głową na ubraną w ortezę nogę. – To nie było tego warte, Laurie – dodała gorzko i wypiła pozostały w szklance płyn.
Thea zacisnęła mocno powieki, kiedy poczuła napływające do oczu łzy. Nie płakała na stoku. Nie płakała w szpitalu, kiedy odzyskała przytomność i usłyszała diagnozę ortopedy. Nie płakała, gdy lekarz reprezentacji Austrii ustalał telefonicznie termin operacji. Nie mogła więc płakać też przy osobach, którym zawsze pokazywała swoją najsilniejszą stronę.
- Czemu brzmisz, jakbyś się poddała, Thea? – skarciła Austriaczkę Blouin, kładąc dłoń na jej mocno zaciśniętej pięści. – Przecież wrócisz o wiele silniejsza i jeszcze pokażesz nam wszystkim, kto tak naprawdę rządzi na stoku.
Roześmiała się bez cienia wesołości i wyszarpnęła rękę z delikatnego uścisku koleżanki. Wciąż walczyła z gorzkimi łzami, a każda oznaka litości tylko przybliżała ją do momentu, kiedy da im upust. Chyba bała się chwili, w której sama przed sobą musiałaby przyznać, jak bardzo psychicznie bolała ją ta sytuacja, dlatego z całych sił walczyła, by dopuścić do niej najpóźniej jak to tylko możliwe. Krótka wymiana zdań z Laurie uświadomiła jej, że to znacznie trudniejsze niż niejedna ewolucja w snowparku.
- Nie mogę się łudzić – wykrztusiła, przez zaciśnięte gardło. – To niemożliwe.
Zapłaciwszy za whisky, ubrała kurtkę i sięgnęła po oparte o drugie krzesło kule. Z trudem wstała, wspierając na nich swój cały ciężar. Bez słowa pożegnania zostawiła młodą Kanadyjkę i ruszyła w stronę wyjścia z baru. Wielu snowboardzistów ustępowało jej drogi, słyszała życzenia szybkiego powrotu do zdrowia, czuła na sobie współczujące spojrzenia i pokrzepiające poklepujące ją po plecach ręce, a gdy zbliżyła się do drzwi, fizjoterapeuta jej kadry, który tego wieczora robił za jej osobistą niańkę, złapał ją pod ramię. Ignorując obecność Patricka, odetchnęła z ulgą, kiedy mogła odetchnąć mroźnym powietrzem, a drzwi za nią zatrzasnęły się z hukiem, odcinając ją od dotychczasowego życia.
Słyszałam, że pozwalanie na okazywanie uczuć
Jest jedynym sposobem, by rozwijać relacje,
Ale teraz jestem zbyt przerażona.
*
To właśnie wtedy, dwudziestego drugiego sierpnia dwa tysiące piętnastego roku, Theodora Schneider, dwudziestotrzyletnia Austriaczka, snowboardzistka i uczestniczka Igrzysk Olimpijskich w Soczi, zaczęła sobie uświadamiać, że to nie człowiek wybiera sobie czas, w którym żyje i sposób, w jaki żyje. Może wolałby kiedy indziej, gdzie indziej, wygodnie, spokojnie, przyjemnie, z kocykiem na kolanach, przy kominku, przed telewizorem, z kawusią w ręce, z książką, z psem u nóg, z kotem przy boku, w ciepłych bamboszach, zachowując intymność i kameralność.
Ale ktoś – Bóg, Los, Fortuna – wybrał mu właśnie ten czas i właśnie to miejsce. Thea próbowała i wie, że nie da się uratować w zaciszu swego domu. Zawsze w końcu wywieje człowieka wiatr wydarzeń i będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytania o sens życia i śmierci. Nigdy nie ma łatwych czasów dla tego, kto chciałby żyć w miarę uczciwie z samym sobą.
Nie ma przypadków – one występują tylko w gramatyce. Była pewna, że we wszystkim, w każdej podjętej przez nią decyzji, w każdym wyjeździe, w każdym powrocie, w każdej porażce i w każdym zwycięstwie był jakiś sens. W przeciwny razie na co by to było? Musiała przez to przejść, by wyciągnąć z tego jakąś naukę – nie potrafiła znaleźć innego wytłumaczenia. Po wielu miesiącach mogła powiedzieć jedno – stała się silniejsza. Trochę bolało ją serce, trochę dokuczało jej kolano, kalejdoskop wspomnień każdego wieczora trochę zbyt natarczywie przewijał jej się przed oczami, ale powoli przestawała żałować tego, co się wydarzyło. W przeciwnym wypadku byłaby kimś zupełnie innym, a – prawdę mówiąc – polubiła tę nową Theę.
Cardrona ją do tego przygotowała. A kiedy pożegnała się z deską snowboardową, wszystko zaczęło się zmieniać.
Zakładam moją zbroję, pokazuję ci, jak silna jestem.
Zakładam moją zbroję, pokażę ci, że jestem nie do zatrzymania.
W porządku. Wracamy.
To będzie dla mnie ważne opowiadanie z dwóch powodów: pierwszym jest Gregor; drugim – snowboard. Trochę się denerwuję, bo wiem, jak zakończyło się moje pierwsze podejście do tej historii, ale znaczy ona dla mnie naprawdę bardzo dużo, dlatego mam nadzieję, że (może z waszą pomocą) tym razem uda mi się nie tylko rozpocząć, ale i doprowadzić ją do finiszu.
Więc ruszamy. Dziś jest do tego dobrym dniem. Kiedy zaplanowałam powrót na styczeń, od razu w głowie pojawiła mi się data siódmego. Bo po TCS, przed Wisłą, ale przede wszystkim – bo urodziny tego padalca (27 lat, kiedy to zleciało…?). Poza ty siódemka to szczęśliwa liczba, może więc przyniesie mi dużo pomyślności w pisaniu Theory (dzięki, Emsik!)?
To tyle. Z jedynką widzimy się w lutym. Trzymajcie kciuki!
PS. Wciąż buzia mi się cieszy, bo KAMIL WYGRAŁ TCS! Pieter był drugi! A Kicia czwarty! Czy wczorajszy dzień w ogóle się wydarzył, czy tylko mi się to śniło?