Jestem tym na statku,
Jestem kapitanem mojego morza.
Imagine Dragons – Believer
*
W ciągu pierwszego miesiąca, Thea wielokrotnie spadała na samo dno piekła. Prawdopodobnie najgorszą chwilą w jej dotychczasowym życiu, była wizyta u – podobno najlepszego w całej Austrii – ortopedy. Nie powiedział tego wprost, ale obarczył ją całą winą za kontuzję, która przekreśliła jej karierę: pozrywane więzadła mógłby zrekonstruować tak, by wróciła na stok, ale przez przesuniętą i pokruszoną rzepkę już miała nigdy nie odzyskać pełnej sprawności. Była rozżalona i wściekła i nie wiedziała, które z tych uczuć w niej dominowało. Na zmianę płakała i krzyczała, w końcu dając upust wszystkim emocjom, które w sobie tłumiła podczas krótkiego pobytu w Cardronie. Na okrągło analizowała ostatni przejazd, szukała momentu, w którym popełniła błąd, tego, który potwierdziłby słowa lekarza, który podjął się jej leczenia. Zastanawiała się, czy wyrok na siebie podpisała już na samym starcie, kiedy zdeterminowana postanowiła, że wygra, czy wtedy, gdy pozwoliła, by strach na ułamek sekundy przejął nad nią kontrolę przed wskoczeniem na poręcz, czy może dopiero przed ostatnią skocznią, gdy postawiła wszystko na jedną kartę i nie chciała, a nawet nie potrafiła już odpuścić? Chociaż fizycznie powolutku, z dnia na dzień dochodziła do siebie, to psychicznie była zdewastowana. Nie potrafiła dopuścić do siebie ani rodziców, ani tym bardziej przyjaciółki, Claudii, która szczególnie mocno przypominała jej o wszystkim, co straciła.
Kolejnego miesiąca bardzo mozolnie wygrzebywała się ze stagnacji, w jaką zdążyła popaść. Wszystko stało się rutyną, ale taką, która pomału popychała ją do przodu. Thea zaczęła przyzwyczajać się do krępującego ją, nieprzyjemnie uciskającego w łydce i udzie stabilizatora, trzymającego w ryzach jej uszkodzone kolano. Nareszcie odważyła się na opuszczenie swojego pokoju, by niemalże całe dnie spędzać w klinice, która podjęła wyzwanie, by uratować jej sprawność. Nikt już więcej nie mówił o tym głośno, ale powrót Theodory na stok był praktycznie niemożliwy. Kilku odważnych rehabilitantów szeptało między sobą, że snowboardzistka jeszcze zaskoczy ich wszystkich i dlatego to właśnie oni podjęli się jej leczenia – bo mieli wiarę tam, gdzie zabrakło jej największej optymistce w austriackiej drużynie.
Długie godziny spędzone na kozetce u psychologa bardzo dobitnie uświadomiły Schneider, jak dużą częścią jej życia był snowboard. Wcześniej zdawała sobie z tego sprawę w znacznie mniejszym stopniu, ale teraz wiedziała, że był wszystkim, co miała. I to ją przerażało. Bez niego, bez przyczepionej do nóg deski, bez naciągniętych na oczy gogli, bez szczypiącego w policzki mrozu i prószącego w twarz śniegu była – w jej mniemaniu – nikim. Paraliżowało ją poczucie, że został odebrany jej sens jej życia, jedyna stała, coś, co zawsze brała za pewnik. Nie potrafiła się z tym pogodzić, ale nie okazywała swojego buntu poprzez płacz, a obojętność i wycofanie. Dlaczego miała dalej istnieć, skoro nie miała niczego, co napędzało ją do działania?
Na szczęście prędko nadszedł miesiąc trzeci, który pomógł jej rozpocząć nowy etap.
Kończyła siódmy rozdział pożyczonej od Claudii książki, kiedy rozdzwonił się jej telefon. W pierwszej chwili postanowiła go zignorować, ale przy trzecim połączeniu z niechęcią odłożyła tom na bok i sięgnęła po komórkę. Spojrzawszy na wyświetlacz, westchnęła i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Dzień dobry, tatku – przywitała się. Wyprostowała zdrową nogę i, tak jak lewą, oparła ją na przystawionym do kanapy krześle.
- Cześć, Thea. – Usłyszała przytłumiony głos i panujący po drugiej stronie gwar.
- Stało się coś? – zaniepokoiła się. Ojciec bardzo rzadko dzwonił do niej z pracy – ostatnio zdarzyło się to dzień po operacji kolana. Markus chrząknął w charakterystyczny sposób, czym wywołał u Thei nikły uśmiech.
- Niezupełnie. Mam dla ciebie propozycję. – Mówił szybciej niż zazwyczaj. Pozwoliła sobie na przypuszczenie, że – tak samo jak hałas – spowodowane było to przerwą podczas jednego z tych pilnych spotkań, które musiały się odbyć przed oficjalnym rozpoczęciem zimowego sezonu. Wytężyła słuch. – Właśnie dopinamy ostatnie szczegóły i okazało się, że w sztabie szkoleniowym skoczków narciarskich jest jeden wolny wakat. Co o tym myślisz?
Theodora gwałtownie wyprostowała plecy i zesztywniała. Nieświadomie ściągnęła brwi, marszcząc przy tym czoło i próbując pojąć, o czym mówił jej ojciec.
- Poczekaj, bo nie wiem, czy dobrze cię rozumiem… Proponujesz mi pracę?
- Tak.
- W sztabie skoczków?
- Tak.
- Od zaraz?
- Owszem. Tak.
- To brzmi trochę jak kiepski żart, tatku. Jesteś tego pewien? Przecież nie mam praktycznie żadnego wykształcenia – odpowiedziała niechętnie, wykazując w ostatnim czasie typowe dla niej sceptycznie nastawienie. – W ogóle kim miałabym tam być? Maskotką?
- Asystentką serwisanta.
Thea zakrztusiła się własną śliną.
- Z tego co pamiętam, ukończyłaś kilka kursów, więc chyba nie najgorzej się na tym znasz, prawda? – Kiedy Thea uświadomiła sobie, jaki jej ojciec miał w tym wszystkim cel, było już za późno by zaoponować. Pan Schneider kontynuował, nie dając jej dojść do słowa. – Theodoro, to dla ciebie ogromna szansa. Nie musisz się martwić rehabilitacją – rozmawiałem z fizjoterapeutą kadry i zobowiązał się tym zająć, kiedy zobaczył twoje dokumenty.
- Moje dokumenty? – zdziwiła się, na co jej rozmówca się nieznacznie się zmieszał.
- Znalazłem u ciebie w pokoju twoją teczkę. Miałaś tam wszystko, co było potrzebne, by zarząd bez wahania przyjął twoją kandydaturę.
- Papo! – fuknęła z wyrzutem. – W ogóle jak to sobie wyobrażacie? Ledwo chodzę, jak niby miałabym nosić ten cały sprzęt?
- To też jest ustalone, Theodoro – zbył ją ojciec i zaraz jego ton złagodniał. – Dobrze wiesz, że twoje zdrowie jest dla mnie najważniejsze. Gdybym wiedział, że ta praca w jakiś sposób mogłaby ci zaszkodzić, nie proponowałbym ci jej.
Trybiki w jej głowie kręciły się szybciej niż zwykle – niemalże czuła, jak para wylatuje jej uszami. Próbowała na szybko zrobić listę plusów i minusów, wszystkich za i przeciw, która pomogłaby jej w podjęciu decyzji. Westchnęła przeciągle, uświadomiwszy sobie, że ta propozycja miała zdecydowanie więcej zalet i ogromną głupotą byłoby jej odrzucenie.
- W porządku. Niech będzie.
- Wspaniale! Przekażę twoją odpowiedź. Resztę omówimy, jak wrócę do domu, we wszystko cię wprowadzę. Do zobaczenia.
- Miłego dnia. – Markus rozłączył się, nim zdążyła dokończyć.
Odłożyła komórkę na bok i odchyliwszy głowę, przymknęła oczy, po raz kolejny głęboko wzdychając. Możliwość pozostania w kręgu sportów zimowych była zbyt kusząca, by Thea z niej nie skorzystała. Przerażała ją tylko myśl, że chwila, kiedy założy kadrową kurtkę, będzie definitywnym zamknięciem pewnego rozdziału – jakby pogodziła się z tym, co ją spotkała.
A to wcale nie było tak proste, jak mówił każdy, kto nigdy nie musiał zdecydować się na taki krok.
Wznieś modlitwę dla tych u góry,
Cała nienawiść, której doświadczyłeś,
Zmieniła twoją duszę w gołębia.
*
- …ale Thea – blondwłosa Claudia odstawiła butelkę po piwie na stolik, na którym leżały również puste już kartony po pizzy – spójrz na to z drugiej strony – zaproponowała. Za kilka dni Theodora miała stawić się na zbiórce i ruszyć w drogę do Klinghental na inaugurację sezonu, a jej przyjaciółka udawała się na zgrupowanie razem z kadrą snowboardzistów. To był ich ostatni wspólny wieczór, nim obydwie zostaną pochłonięte przez zbliżającą się zimę. – Będziesz mogła nakręcić o nich film dokumentalny i zbijesz fortunę!
- Ta, nawet mam już tytuł: „Z nartami wśród zwierząt” – zażartowała Schneider i uśmiechnęła się krzywo, gdy druga z kobiet parsknęła śmiechem.
W ciągu ostatnich tygodni zdarzało się, że Thea żałowała podjętej decyzji. Z początku liczyła, że nowa praca pomoże jej szybciej wyleczyć się z tęsknoty za własnymi startami, ale w końcu uświadomiła sobie, że to nie działało w ten sposób i nie było tak proste. Nie mogła zapomnieć czy zająć myśli czymś innym, tym bardziej, że to coś w dalszym ciągu dotyczyło sportów zimowych. Musiała pogodzić się z tym, co jej się przydarzyło. Przestać wypierać to z własnej świadomości, a stawić czoła prawdzie. Thea Schneider, olimpijka i prawie brązowa medalistka Mistrzostw Świata się skończyła. Została Thea, asystentka serwisanta kadry skoczków narciarskich. Tylko i wyłącznie.
- Muszę przyznać, że trochę cię podziwiam, wiesz? – Claudia położyła się na brzuchu na łóżku przyjaciółki i ugięła nogi w kolanach. Podparła głowę jedną ręką i z uznaniem w oczach spojrzała na Theodorę. – Pamiętam chłopaków z Soczi i chyba jedynym normalnym w ich gronie był trener. Czasem traciłam przy nich wiarę w ludzkość. No, jeszcze ewentualnie Michael stwarza pozory, stworzyliście całkiem zgrany duet.
- Jestem totalnie przerażona – jęknęła Schneider, nakrywając twarz poduszką.
- Nic dziwnego. Ale przynajmniej po pracy z nimi, jeśli uderzy w nas kiedyś apokalipsa zombie, ty będziesz bezpieczna.
Odsłoniła buzię i spojrzała na Claudię z pytaniem w oczach.
- Czemu?
- Bo one zjadają mózgi.
Theodora, udając urażoną, rzuciła w przyjaciółkę trzymanym w dłoniach jaśkiem. Probst nie udało się uniknąć ciosu i dlatego prychnęła lekceważąco.
- W takim razie ty też nie masz się czego bać, Clau – dopowiedziała z szerokim uśmiechem Thea i sięgnęła po kawałek niedojedzonej pizzy, gdy tymczasem jej przyjaciółka otwierała kolejne dwie butelki piwa.
- Na to wygląda. – Pokiwawszy głową, upiła kilka łyków alkoholu. – Jesteśmy już na siebie skazane.
- Najgorzej – westchnęła teatralnie Schneider.
Gdyby zapytać Theę o pierwsze spotkanie z Claudią, prawdopodobnie nie potrafiłaby dokładnie określić czasu. Niewątpliwie przeżyły ze sobą wystarczająco dużo lat, by móc powiedzieć, że znały się jak przysłowiowe łyse konie. Razem zaczęły swoją przygodę ze sportem i obiecywały sobie, że razem ją zakończą – nie przewidziały jednak, że jedna z nich zostanie zmuszona do przedwczesnego przejścia na emeryturę. Były nierozłączne i niezwykle trudno było im pogodzić się z myślą, że lada dzień miało się to zmienić.
Theodora czasem myślała, że Niebo zesłało jej tę przyjaźń po to, by mogła się wygadać, pozbyć tajemnic, które ją gnębiły, ponarzekać czy po prostu pomilczeć. Claudia często powtarzała, że to, co połączyło je kilkanaście lat wcześniej, było jak słońce – jego istnienie było niepodważalne, a jego blaskiem najlepiej było się po prostu cieszyć, a nie na nie patrzeć.
- Dziennikarze będą pytać, Thea – powiedziała nagle Probst, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Schneider przełknęła ostatni kęs pizzy i pokiwała niemrawo głową, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia.
- Wiem.
- Co mam mówić?
- Nic.
- Ale…
- Nie – ucięła stanowczo, wymownie patrząc na swojego gościa. – Wiedzą tyle, ile muszą. W odpowiednim czasie zwołam konferencję, ale chcę mieć stuprocentową pewność. Muszę sobie to wszystko do końca poukładać.
Claudia westchnęła i w końcu kiwnęła głową, godząc się z decyzją przyjaciółki.
To przywołało u Thei wspomnienia z lat dziecięcych, kiedy zimą we dwie stawiały swoje pierwsze kroki na deskach snowboardowych, a latem zdzierały kolana, wspinając się na drzewa w sadzie jednego z sąsiadów. Bywały chwile, kiedy przyłapywała się na myśli, że czas mógłby cofnąć się do tamtych dni – chciałaby na nowo przeżyć najlepsze lata swojego życia bez podejmowania wielu decyzji, które wywróciły jej świat do góry nogami. Szczególnie mocno marzyła o tym ostatnimi czasy – zastanawiała się, czy dzięki temu uchroniłaby się przed tym niefortunnym upadkiem i zamiast zastanawiać się, co dalej począć ze swoim życiem, właśnie w tej chwili pakowałaby walizkę przed kolejnym zgrupowaniem.
Niejednokrotnie rozmyślała, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć. Wychodzi na to, pomyślała gorzko Thea, że spieprzyłam wszystko koncertowo – jej marzenia i plany legły w gruzach i znalazła się w ślepym zaułku.
Zerknęła w stronę stojącego w kącie pokoju kartonu i z ciężkim westchnieniem wstała z łóżka i podeszła do niego. Odłożyła na bok kolorowe wieko, wyjęła kilka mało istotnych pamiątek, których sentyment zabraniał jej wyrzucić, a w końcu w jej dłoniach znalazł się nieduży transparent z krzywymi, odręcznie napisanymi literami, składającymi się w krótki napis: „Los, Thea!” Naprzód, Thea, naprzód, córeczko!
- Czy to…? – zapytała Claudia, usiadłszy na krawędzi łóżka. Zerknęła przyjaciółce przez ramię, przechylając głowę, by odczytać hasło.
- Tak. – Schneider uśmiechnęła się smutno, kiwając powoli głową. – Rodzice mieli to podczas naszych pierwszych zawodów.
- Zawsze w ciebie wierzyli.
- Tak wiele im zawdzięczam… - westchnęła Thea. – Zawsze marzyłam o medalu Olimpijskim albo Mistrzostw, którym mogłabym im podziękować za wszystko, co dla mnie zrobili.
- I bez tego są z ciebie dumni. Zawsze byli – powiedziała blondynka z pełnym przekonaniem, położywszy dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Może teraz tobie się uda, skoro odpadła twoja najgroźniejsza rywalka – zażartowała Theodora, ocierając oczy i chowając transparent z powrotem w kartonie. – Chodźmy na dół, za chwilę zaczyna się „Kapitan Ameryka”.
Dusiłem się w tłumie,
Mając nadzieję, że moje uczucia utoną.
*
- Czuję się trochę przerażona – wyszeptała kilka dni później do stojącej obok niej Claudii.
Probst, nie zważając na protesty przyjaciółki i swoje treningi, postanowiła wsadzić Schneider do samochodu i dowieźć na parking, z którego razem z resztą drużyny miała odjechać do Niemiec. Thea przez całą drogę miała nadzieję, że zabraknie im paliwa, złapią gumę albo gdzieś na drodze będzie wypadek i, niestety, utkną w korku, przez co nie zdąży na zbiórkę. Mogła przewidzieć, że jeszcze nie zdążyła wyczerpać swojego zapasu pecha i los nie będzie dla niej zbyt łaskawy.
- Pomógłby mi przytulaniec – zasugerowała, po braku reakcji ze strony przyjaciółki.
- A nie wystarczy współczucie w oczach? – Claudia zerknęła na nią przelotnie, marszcząc czoło.
Theodora westchnęła przeciągle. Nawet Probst sprzymierzyła się przeciwko niej.
Rozejrzała się po raz kolejny po parkingu. Jej wzrok zarejestrował jakieś poruszenie nieopodal niedużego autobusu, dlatego skupiła się na pokaźnych rozmiarów grupie mężczyzn ubranych w niemalże identyczne kurtki. Dokładnie takie same, jak ta, którą miała na sobie. Chrząknęła znacząco i Claudia spojrzała w tę samą stronę, co Thea.
- Czy coś tutaj umiera?
- Tak, moja szansa na ucieczkę – mruknęła Schneider, wzdychając ciężko.
Ruszyła w kierunku austriackiej drużyny, ciągnąc za sobą walizkę. Probst szła tuż obok niej, zastanawiając się na głos, co może się stać z Theodorą w ciągu najbliższych kilku miesięcy, które miała spędzić w towarzystwie samych facetów. To sprawiało, że do oczu Thei cisnęły się łzy. Jeszcze nie rozpoczął się sezon, a ona już tęskniła za domem, świętym spokojem i przede wszystkim za jej ekipą, z którą powinna być teraz na zgrupowaniu. Jedynym pocieszeniem w tym wszystkim był Michael, z którym utrzymywała kontakt od Igrzysk w Soczi.
- Och, ty musisz być Theodora! - przywitał ją trener, kiedy dziewczyny znalazły się dostatecznie blisko. Thea uśmiechnęła się krzywo, odnotowując w głowie, by przy najbliższej okazji omówić z drużyną i sztabem szkoleniowym kwestię jej imienia, ponieważ szczerze nienawidziła jego pełnej formy.
Grzecznie przytaknęła, stawiając torbę obok walizki i zerknęła pobieżnie na każdego ze skoczków. Mało który zauważył jej przybycie, ponieważ większość zajęta była pakowaniem swoich bagaży do autobusu i logistycznym rozmieszczeniem całego sprzętu w luku.
- A pani to…?
- Jestem tylko kierowcą. Właśnie, Thea – Claudia zwróciła się do przyjaciółki. Thea odwróciła się w jej stronę i cicho syknęła, gdy za bardzo obciążyła kontuzjowaną nogę. - Muszę jechać. Nie chcę jeszcze bardziej wkurzyć Brandta, już i tak pewnie będę robić karne kółka – wywróciła oczami, a Theodora skwitowała to śmiechem. Była więcej niż pewna, że karą za ucieczkę już drugiego dnia zgrupowania, by odstawić ją na miejsce jej śmierci, będzie nie tylko bieganie, ale i cała seria na siłowni. Zabójcza. - Daj znać, jak dojedziecie na miejsce i odzywaj się czasem, co?
- Masz to jak w banku. Pozdrów ekipę – nakazała przyjaciółce i przytuliła ją mocno. - I wygraj dla mnie w Montafon, dobra? - poprosiła jeszcze, nim się od niej odsunęła.
Claudia przytaknęła i skierowała się w stronę swojego samochodu. Otworzywszy drzwi, pomachała na pożegnanie i wsiadła do środka. Thea obserwowała, jak odpala auto, prawdopodobnie zmienia płytę w odtwarzaczu, zapala światła i gwałtownie odjeżdża. Cicho westchnęła i odwróciła się z powrotem w stronę kadry szkoleniowej, której miała być częścią, oraz skoczków.
- Thea? – Hayböck uniósł brwi w niedowierzającym geście. Theodora skwitowała to wzruszeniem ramion i niepewnym uśmiechem, a chwilę potem została pochwycona w ramiona i mocno przytulona.
- Dusisz mnie, wielkoludzie – wykrztusiła, uwalniając się z uścisku Michaela. – Starczy tej miłości, bo Stefan będzie zazdrosny.
- O niego? Bierz go sobie – wtrącił swoje trzy grosze Kraft, zbliżając się do przyjaciela i dziewczyny. Na powitanie przybił jej piątkę i wyszczerzył wiewiórcze zęby w szerokim uśmiechu.
- Chyba jednak spasuję. – Wykrzywiła się złośliwie do Michi’ego, który tylko prychnął lekceważąco.
- Trenerze, co ona tu robi?
Obok Heinza Kuttina stanął Gregor Schlirenzauer. Z założonymi na piersi ramionami przyglądał się z wyraźną niechęcią Thei. Odwzajemniła spojrzenie, mrużąc oczy. Była pewna, że jeżeli w kadrze będą mieli do siebie taki sam stosunek, jak pod koniec Igrzysk, to oprócz tego, że stanie przed ogromnym wyzwaniem zapanowania nad swoimi emocjami, pozostali zawodnicy nieraz będą musieli wkraczać do akcji w roli mediatorów. Co prawda obiecała sobie, że będzie zachowywała się profesjonalnie, ale dla swojego ulubionego austriackiego skoczka była gotowa zrobić wyjątek.
- Mathias zgłosił związkowi, że potrzebuje pomocy przy waszych nartach i zarząd przychylił się do tej prośby. Theodora jest waszym nowym serwismenem – wyjaśnił trener, posyłając kobiecie uspokajające spojrzenie.
Andreas Kofler, podobnie jak Gregor, nie wyglądał na szczególnie przekonanego. Chociaż podczas Igrzysk zdążył zapałać do Thei sympatią – zresztą podobnie jak wszyscy zawodnicy –, obok niepewnego uśmiechu pojawiło się wyraźnie skonsternowane spojrzenie.
- Trenerze, a co z Silvią? Czy to rozsądne, żeby kobieta…
Michael nabrał powietrza głęboko w płuca, by stanąć w obronie prawie przyjaciółki, Kraft wywrócił oczami, Thea zacisnęła jedną dłoń na rączce walizki, a drugą na kuli, na której wspierała swój ciężar, a Heinz machnął lekceważąco ręką, ucinając wszelkie spekulacje i uciszając gotowych wdać się w dyskusję zawodników.
- Jak najbardziej rozsądne. Poza tym – zawiesił na chwilę głos, odszukując wśród grupy odpowiedniej osoby – jeśli zajdzie taka potrzeba, Herbert będzie miał na nią oko. Zgadza się?
Wspomniany mężczyzna kiwnął – dosyć niechętnie – głową. Thea pamiętając, że to fizjoterapeuta kadry, przyjrzała się uważnie Leitnerowi. Wyglądał na wyraźnie znudzonego przymusowym zebraniem, do którego by nie doszło, gdyby kilku skoczków nie przejęło się tak jej obecnością w kadrze. Miała cichą nadzieję, że podczas rehabilitacji jej kolana będzie chociaż odrobinę przyjemniejszy, a wtedy i ona postara się nie sprawiać nikomu żadnych kłopotów. W końcu zdecydowała się przyjąć tę pracę, by nie tylko ponownie się usamodzielnić, ale również zrobić coś dobrego dla narodowej drużyny. Nie chciała, by nienajlepsza atmosfera pomiędzy nią a niektórymi osobami zaszkodziła całej ekipie.
- W porządku. – Andreas w końcu odpuścił, ostatni raz obdarzył Theodorę nieco dziwnym spojrzeniem i wsiadł do autobusu, który już czekał na swoich pasażerów.
Schlierenzauer prychnął, wyraźnie niezadowolony przebiegiem rozmowy i poszedł w ślady starszego kolegi. Thea wywróciła oczami (czym wywołała ciche parsknięcie śmiechu u Stefana i Michaela), zupełnie nie zaskoczona zachowaniem Gregora. Skoro dla niej dwa lata to za mało, by ze wszystkim się uporać, nie mogła oczekiwać, że skoczek sam zakopie topór wojenny.
- Przejdzie wam kiedyś? – zapytał z rozbawieniem Michi, targając ciemne włosy Schneiderówny.
Uciekłszy od ręki Hayböcka, siejącej zamęt na jej głowie, spojrzała na niego z wyrzutem.
- Chyba nieprędko – odparła dobitnie. – Wiesz, że to nie do końca zależy ode mnie.
- Ładujcie się do autobusu – zarządził Kuttin, przerywając im i wymijając milczących do tej pory Poppingera i Fettnera, po czym sam wsiadł do pojazdu.
Theodora, z dużą pomocą Michaela, włożyła swoją walizkę do luku bagażowego i razem z pozostałymi członkami sztabu oraz zawodnikami poszła w ślady trenera. Skoczkowie dołączyli do kolegów, siedzących już na tyłach busa, a dziewczyna zajęła jedno z ostatnich wolnych miejsc mniej więcej w połowie pojazdu. Oparła kulę o siedzenie obok, zdjęła kurtkę i wcisnęła ją w przestrzeń pomiędzy nią, a zimną szybę, i wyjęła z plecaka słuchawki. Kiedy przeglądała w telefonie playlistę w poszukiwaniu ulubionego utworu, w przerwie pomiędzy fotelami pojawiła się twarz Michaela. Zignorowała skoczka i z zadowolonym uśmiechem włączyła odtwarzanie piosenki. Kiedy chciała uciec do swojego świata, Hayböck wymownie chrząknął, czym zmusił ją by w końcu na niego spojrzała, uniósłszy jedną brew.
- No co?
- Nico. Pogadać chciałem.
- Przecież gadaliśmy.
Prychnął.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
Westchnęła.
- Nie tutaj, Michi, okej? – poprosiła, przyznając mu rację. Najwyraźniej była winna swojemu przyjacielowi jakieś wyjaśnienia. Widocznie nie tylko ona była przekonana, że przez najbliższe kilka miesięcy będą oglądać się jedynie na ekranie telewizorów lub laptopa. – Wszystko ci opowiem na miejscu.
Hayböck w końcu dał za wygraną i wrócił na swoje miejsce obok Stefana, a Thea w końcu mogła włożyć do uszu słuchawki. Cofnęła piosenkę do początku i oparłszy głowę o okno, przymknęła oczy. Trochę bała się tego, co miał przynieść jej nowy sezon. Była przyzwyczajona do adrenaliny, strach był dla niej żadną przeszkodą, gdy robiła ewolucje w powietrzu, jednak o dreszcze przyprawiała ją myśl współpracy z tymi wszystkimi osobami. Nie była pewna jak przyjmą ją członkowie sztabu ani jak traktować będą ją zawodnicy, których do tej pory nie poznała lub z którymi miała nienajlepsze stosunki. Miała nadzieję, że z czasem ten irracjonalny lęk minie i wśród kadry skoczków poczuje się niemal równie dobrze jak w swojej własnej. Chyba tego potrzebowała.
Kiedy autobus wjechał na autostradę, Thea zasnęła, uśpiona przez muzykę i bombardujące ją myśli.
Dzięki łasce ognia i płomieni
Jesteś obliczem przyszłości,
Krwią w moich żyłach.
*
Cały proces rozpakowywania autobusu i zameldowywania się w hotelu spowodował, że Theodora przez chwilę miała wrażenie, jakby ktoś cofnął czas, a obok niej zamiast austriackich skoczków stała snowboardowa ekipa. Nawet poziom żartów był niezwykle zbliżony do tego, który prezentowali jej koledzy, dlatego gdy już całkowicie się obudziła, z rozczarowaniem zauważyła, że zamiast na zgrupowaniu w Bad Gastein, była w Klinghenthal, gdzie miała zadebiutować jako serwismen drużyny narodowej skoczków.
Potarła twarz i wywróciła oczami, dając do zrozumienia Stefanowi i Michaelowi, że ich nie słuchała i nawet nie była ciekawa, co od kilku minut do niej mówili. Ignorując ich nawoływania, odebrała od trenera klucz do swojego pokoju i ruszyła w stronę windy, ciągnąc za sobą ciężką walizkę i wspierając swój ciężar na niebieskiej kuli pokrytej naklejkami z nazwą jej sponsora. Wsiadła do środka i wcisnąwszy przycisk z trzecim numerem, ucieszyła się, że odbędzie samotną podróż na swoje piętro, kiedy razem ze swoim sprzętem władował się do niej Schlierenzauer.
Westchnęła ciężko i ustąpiła mu trochę miejsca, by nie zginął przytrzaśnięty przez metalowe drzwi. Nie oczekiwała żadnych podziękowań, dlatego szczerze się zdziwiła, gdy została obdarzona krótkim spojrzeniem i kiwnięciem głową. Lepsze to, niż nic.
- Chcesz znowu namieszać? – zapytał cicho i przez szum windy Thea ledwo go usłyszała, dlatego nie od razu odpowiedziała.
Zerknęła na niego kątem oka. Napiął mięśnie ramion, twarz mu stężała i wyraźnie nie na rękę mu było, że – chociaż tylko na kilkadziesiąt sekund – są zamknięci razem na tak niedużej przestrzeni. Wzruszyła ramionami.
- Ty też nie byłeś bez winy – prychnęła.
- Zaczęłaś to wszystko. Te głupie podchody – odparł ze złością, mrużąc oczy.
- Nie odpuścisz? – mruknęła niechętnie.
- Po moim trupie – wycedził przez zęby.
Nawet ją to nie zdziwiło. Zraniła jego ego wyjątkowo mocno.
- Wiesz, to da się zrobić – odpowiedziała równie gniewnie.
Wymienili wzburzone spojrzenia i niemalże odetchnęli z ulgą, kiedy ciche brzęknięcie oznajmiło im, że znaleźli się na trzecim piętrze. Gregor złapał swój sprzęt i torbę i pospiesznie opuścił windę. Theodora, chociaż znacznie wolniej, poszła w jego ślady.
Utykając, ruszyła wzdłuż korytarza w poszukiwaniu swojego pokoju. Mijała kolejne numery na drzwiach i niecierpliwiła się, że tak wolno maleją. W końcu dotarła do magicznej trzysta siedemnastki i niewiele brakowało, by westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się z rozczuleniem. Weszła do pomieszczenia i nie kłopocząc się rozpakowywaniem walizki, bez sił opadła na łóżko. Sięgnęła do kieszeni swetra po telefon i wysłała wiadomość o dojeździe do rodziców i Claudii, po czym przyłożyła policzek do poduszki i zamknęła oczy. Chociaż przespała niemal całą podróż z Innsbrucku do Klingenthal, była zmęczona nie tyle fizycznie, co psychicznie całym dniem. Bardzo chciała zasnąć i obudzić się dopiero na treningi i kwalifikacje, które miały odbyć się dopiero za kilkanaście godzin.
Nie minęło jednak nawet pięć minut i nie zdążyła zasnąć, kiedy do jej pokoju bez pukania wpadł nieproszony gość, niemalże przewracając się o rzuconą na środku walizkę. Jęknęła i przeklęła w przyciśniętą do twarzy poduszkę, po czym niechętnie przekręciła się na plecy i uniosła na łokciach do pozycji siedzącej.
- Chcesz mnie zabić, kobieto? – zapytał z wyrzutem Hayböck, gdy już stabilnie zasnął na nogach.
- Jakbyś zgadł… - mruknęła, marszcząc czoło i obrzucając go zirytowanym spojrzeniem.
Z powrotem się położyła, nakrywając oczy dłonią.
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że chcesz się mnie pozbyć.
- Bo chcę, Michi. Super, że wpadłeś, ale zobaczymy się jutro na śniadaniu. Wiesz, gdzie są drzwi.
- Nie ma spania, Thea – odparł, ignorując jej nieprzyjemny ton i złośliwości. Usiadł obok niej i odciągnął jej rękę od twarzy. – Za pół godziny macie spotkanie sztabu.
- Pierwsze słyszę.
- Wiem, dlatego przyszedłem. Heinz mówił o tym w autobusie, ale najwyraźniej jeszcze spałaś – wzruszył ramionami.
Położył się obok niej i zaczął się bawić swoją czapką z daszkiem, nie zwracając uwagi na piorunujące spojrzenia, które co chwilę posyłała mu Theodora.
- Ściemniasz – obstawiała przy swoim dziewczyna.
- Niezupełnie.
- Zabij mnie – poprosiła, zakrywając twarz poduszką.
- Żartujesz? - oburzył się Michael. - Jesteś w tej drużynie najnormalniejszą osobą, oczywiście zaraz po mnie. Nie mogę cię zabić, bo z kim będę rozmawiać na tematy egzystencjalne?
- Stefan mówił coś innego – zauważyła, przypominając sobie jedną z ostatnich rozmów z Kraftem.
- Stefan kłamał – skontrował skoczek. - Co mówił?
- Że to on jest z was wszystkich najnormalniejszy. Czy coś w tym stylu – odpowiedziała, odkładając poduszkę i przewracając się na bok, by zobaczyć reakcję Hayböcka.
Skoczek roześmiał się, a potem nagle spoważniał, założył czapkę na roztrzepane włosy i wstał z miejsca. Bez słowa podszedł do drzwi, robiąc duży krok nad jej bagażem i obejrzał się na nią dopiero po tym, jak położył rękę na klamce.
- Muszę nauczyć dzieciaka, żeby nie opowiadał bajek. Nie spóźnij się za bardzo do Heinza, pokój 329 – powiedział jeszcze, po czym wyszedł. Schneiderówna chciała powrócić do swojej krótkiej drzemki, jednak w pomieszczeniu znów pojawiła się głowa Michaela, co skwitowała wywróceniem oczu. – Tylko uważaj, w 328 mieszka Schlierenzauer, a przed chwilą mówił coś o zacieraniu śladów po zabójstwie – dodał konspiracyjnym szeptem i ulotnił się.
To ostrzeżenie zmusiło Theę do otworzenia walizki i wyjęcia z niej gazu pieprzowego, który włożył jej tam ojciec. Na czarną godzinę, powiedział. Coś – a właściwie ktoś i był to Michi – podpowiedziało jej, że ta najgorsza godzina nadeszła szybciej niż podejrzewała. Warto było się zabezpieczyć, póki życie było jej miłe.
Nie miała wątpliwości, że czekało ją nie tylko bardzo ciekawe, ale i dosyć niebezpiecznie życie pośród austriackich skoczków, ale była gotowa podjąć to wyzwanie.
Zamierzam wypowiedzieć wszystkie słowa
Krążące po mojej głowie,
Jestem rozwścieczony i zmęczony tym,
Jak mają się rzeczy.
Cześć.
Jestem strasznie niecierpliwa, dlatego proszę, przedwalentynkowy prezent. Jeśli ktoś mnie obserwuje na twitterze, to dobrze wie, jak to wszystko mocno przeżywam, tym bardziej, że jestem teraz w rodzinnym miasteczku Thei i się zakochuję. Tyrol jest piękny, polecam serdecznie!
Chyba jestem całkiem zadowolona z tego rozdziału.
Grüße und Küsse!